No grubo. 24.02.2022 to oficjalna data, kiedy ruski napadli i zbombardowali wojskowe bazy Ukrainy. Można powiedzieć śmiało, że zaczyna się gruba wojna. Putin ta rosyjska parówka, siejąc w Rosji propagandę powiedział, że będą przeprowadzać akcje specjalna w Donbasie, a zaatakował praktycznie wszystkie militarne stacje Ukrainy. W głowie się nie mieści, że w 21 wieku będzie się odstawiał taki cyrk. Myślałem, że w dzisiejszych czasach takie sprawy załatwia się dyplomacją. Oczywiście jestem za tym, żeby Ukraina wygrała i dalej była Ukrainą i żeby to się skończyło. Jest mnóstwo niejasności związanych z tą wojną i wiele rzeczy nie rozumiem, ale to tylko moje widzi mi się, bo nie znam się na polityce. Putin to cwany skur**el, ale mam nadzieje że znajdzie się ktoś, kto ma większe jaja niż on i to zakończy. Powinni ogarnąć jakiegoś szakala, co by go odj**ał.
Nie chcem wyjść na jakiegoś nieempatycznego gnojka, którego nie interesuje wojna i jej skutki, ale nie będę cały czas pokazywał obrazu wojny tutaj na tym blogu. Dlaczego? Ano dlatego, że z każdej strony otacza nas dramatyczny obraz Ukrainy i postanowiłem, że tutaj zrobię mój mały azyl i będę pisał raczej o moim mikro otoczeniu i o tym co u mnie. Oczywiście jak wydarzy się coś przełomowego, to na pewno się znajdzie tu jakiś komunikat dot. Ukrainy.
Tak więc wracając do mojego otoczenia. Od jakiegoś czasu z ziomalami planowaliśmy wyjazd na takiego prawdziwego bushcrafta. Dzicz, las, do domu daleko. Oczywiście każdy normalny bushcraftowiec zanim pójdzie w nieznane, idzie w znane, żeby zobaczyć co jest 5. Oczywiście nasza specnaz grupa nie bawi się w takie spanko w lasku 300m od domu. My idziemy od razu z grubej rury i nie patrzymy się za siebie. Tydzień temu padło hasło, czy jedziemy na busza w góry. No jak nie jak tak. Zaraz zaczynamy budowę to pewnie nigdzie nie pojadę przez jakiś czas więc lecimy. I tak jak zawsze jeździliśmy bez żadnego przygotowania, z marszu, tak tym razem jeden z komandosów oddziału specjalnego zaplanował wszystko tak jak nigdy. Padło na Miejscowość Kowary bodajże i górkę o nazwie Skalnik. Do tej górki mieliśmy dojść, a później schodzimy ze szlaku i szukamy miejscóweczki z widokiem na Śnieżkę, rozbijamy obóz i się bawimy. Oczywiście bawimy się legalnie na terenach państwowych wyznaczonych do uprawiania tego rodzaju turystyki. Ok! Postanowione. Od połowy tygodnia czekałem na sobotę. Miałem dość jasne i proste wyobrażenie. Jedziemy, idziemy w las, szukamy kozak miejsca, palimy ognisko i siedzimy do nocy. Niestety nie wzięliśmy pod uwagę kilku dość istotnych parametrów, ale o nich za chwile. Tak więc mamy sobotę. Myśle, że to z podekscytowania nie mogłem za długo spać. Wstałem o 5. Umówiliśmy się, że panowie przyjadą do mnie do Pzn, przesiadka w moją brykę i lecimy. Tak też zrobiliśmy. Dojechaliśmy tak, jak szefuniu zaplanował. 12.30 na miejscu. Ku mojemu zdziwieniu, dojeżdżając coraz to bliżej widziałem coś, co teoretycznie powinno być dość jasne, bo to przecież góry, ale z drugiej strony bardzo niskie bo niespełna 1000m.n.p.m. Otóż w momencie zaparkowania auta na docelowym parkingu, zauważyliśmy że śniegu już tutaj jest na**bane na 50 cm, a trzeba jeszcze z 400 M do góry. No nic, mieliśmy świadomość tego, że temperatura w nocy spadnie do -2, ale nie myśleliśmy, że będzie tu tyle śniegu. Odwrotu już nie ma. Mandżur na plecy i ogień. I tak szliśmy z 1.30 h, bo plecaki ciężkie maksymalnie. Mój ważył około 18 kg, bo trzeba zabrać wszystko co potrzebne. Doszliśmy na górkę i teraz zaczyna się prawdziwa misja. Obraliśmy kierunek na jakąś dziką polane, sugerując się mapą, na przeciwko śnieżki. Schodzimy z wyznaczonej trasy prosto w las i przed siebie. I co? Już po chwili okazuje się, że tam pomiędzy tymi drzewami w lesie, po którym nikt nie chodził pewnie nigdy, śnieg nie jest tak ubity jak na szlaku i nogi zapadały nam się po same klejnoty. Dramat. Po 20 min wędrówki w dramatycznych warunkach i z butami pełnymi śniegu w środku, docieramy na miejsce docelowe, gdzie rozbijemy obóz. Byłem tak przemoknięty, że jedyne o czym myślałem na tamten moment to ciepła kąpiel z bombelkami w domku. Niestety nić moich surrealistycznych myśli przeciął głos chłopaków, że trzeba zapie**lać. Tak wiec myśle, że w 35-40 min przygotowaliśmy teren i rozłożyliśmy namioty.

Czas na ognisko. Jakiś czas zbieraliśmy drzewo na opał. Każdy miał swoje zadania. Jeden cienkie gałązki, drugi grubsze, a trzeci ciął piłą powaloną brzozę. Nazbieraliśmy tego sporo. I teraz ciekawostka. Jeden z komandosów postanowił odpalić ogień krzesiwem z obskubanej w specjalny sposób kory brzozy. Szczerze trochę w to wątpiliśmy, że mu się uda. Lata wysłużone w Wietnamie na różnych misjach pozwoliły mu poznać różne tajniki świata i chłop stanął na wysokości zadania i tak oto w środku lasu, przy polanie z maksymalnie mokrego drzewa, zebranego w odpowiedni sposób pali się ognisko.

Wszystko ładnie pięknie. Zaczęliśmy się suszyć przy ognisku, zjedliśmy, zapaliliśmy, siedzimy i gaducha. Cisza spokój, przezaje**sty klimat, ale trochę pizdzi. I nagle co? Zaczyna padać śnieg, ale to tak pada, że na momencie na namiocie z 3 cm śniegu i co najważniejsze – w dramatycznym tempie gaśnie ognisko i robi się tak zimno, że koniec. Troszkę dramaturgii przeplatanej śmiechem. Oczywiście znaleźliśmy patent aby podtrzymywać ogień, ale przy takich opadach śniegu, prognozy nie były zbyt optymistyczne. I nagle… cisza. Przestało padać! Jesteśmy uratowani! Siedzimy dalej. Oczywiście były kiełbaski z grila, kaszaneczka, herbatka – wszystko to co potrzebne do szczęścia w danej chwili. Ogrzaliśmy się, najedliśmy, w międzyczasie jeden z kompanów poparzył sobie coś mocno rękę. Jak to mówią, zwłaszcza w jego przypadku ma to sens, do wesela się zagoi – pora spać. Załadowaliśmy się w śpiwory, ognisko delikatnie się tliło, nie dając odczuć chłodu w nogi… Zasnąłem jak dziecko. Niestety o 2.30 się obudziłem, ognisko się już nie paliło. Temperatura spadła grubo poniżej 0.. i piździ. No nic, jakoś próbuje ułożyć się w tym śpiworze tak, żeby mi nie było zimno. Niestety po 2 godzinach kręcenia się i próbowania znaleźć odpowiedniej pozycji do zaśnięcia, zdążyły już mi zmarznąć tak nogi i plecy od śniegu, na którym spaliśmy, że nie myślałem już o niczym innym jak o tym, żeby się jakoś ogrzać. Obudził się we mnie instynkt przetrwania. Po wydaniu kilku dźwięków z siebie, dowiedziałem się, że moi kamraci też już nie śpią, zwłaszcza jeden, który spał ze mną w namiocie. Po niespełna 3 minutach negocjacji, pełna mobilizacja. Musimy przywołać dar Prometeusza. Nie było już czasu na krzesiwo, przygotowaliśmy się na ewentualną ewentualność i kupiliśmy po drodze podpałkę 😂😂. Czołówki na głowę i po lesie szukanko na szybko drzewa. Ogień rozpalaliśmy w 5 minut. I znów ciepło. Taka ulga, takie szczęście nas ogarnęło, normalnie masakra. Już teraz wiem, jak musieli cieszyć się neandertalczycy jak dupnął pierun i zaczęło się palić. I tak już przy porannym ognisku zostaliśmy do świtu. W międzyczasie się spakowaliśmy i koło 8 zawijka z miejscówki do domku. Ogólnie przez cały czas było mgliście i nic nie było widać. Na szczęście jeden z naszych miał drona zwiadowczego i uchwycił coś takiego😎😎😎 to nasza miejscówka.
Czekamy na okienko pogodowe i na wiosnę. Następny przystanek bushcraftowy – miejscówka gdzieś wzdłuż koryta Warty.
Piooona 🤓