Kolejny weekend minął. I tak dzień za dniem. W weekend byliśmy w Toruniu. Nasuwa mi się tylko jedna myśl co do tego wyjazdu. FOODPORN. Dużo, bardzo dużo dobrego jedzenia i nie tylko.
Zebraliśmy się w sobotę rano. I już od samego rana zaczęliśmy jeść rarytaski. Zaraz po tym jak zabraliśmy pasażerów, pojechalismy do #bajglekrolajana w Poznaniu zjeść śniadanko. Bajgle przepyszne. Jedliśmy już tam nie raz. Mam swoje dwa ulubione. Pierwszy to fullmonty, drugi to zbój i to właśnie jego klasyfikuje tam na pierwszym miejscu. Oczywiście delikatnie go tuninguje dodając dodatkowy ser i czasem coś jeszcze. 😝 Delikatnie pikantny, dużo wszystkiego w środku i oczywiście bułka mix z solą makiem i sezamem. Mniam mniam. Palce lizać.


Polecam każdemu takie śniadanko. Tylko trzeba uważać. My byliśmy tam o 9.07 rano. Lokal otwarty od 9 i ledwo co usiedliśmy. Chwile po nas przychodzili ludzie i już nie mieli gdzie usiąść. Kolejeczka na dworze. W moje uro byliśmy też, to pocalowalismy przysłowiowo klamkę, bo było tyle ludzi że czekania na godzinę.
Ok, zjedlimy, popili, to w drogę. Na miejscu byliśmy około 12. Po wydzwonieniu apartmentu, dostaliśmy info, że możemy wbijać wcześniej. Tak też zrobiliśmy. Z racji na to, że spanie mieliśmy w samiutkim centrum, parkingu tam nie było. Stwierdziliśmy, że objedziemy dookoła rynek i zaparkujemy gdzieś na zwykłym parkingu. Niedaleko był strzeżony, za 40 zł. Stwierdziliśmy, że poszukamy miejskiego. I cyk, znalezione. Z 300 metrów do miejsca pobytu. Gitara. Spojrzeliśmy na znak z przodu i wywnioskowaliśmy, że parking jest za free z racji na to, że nie ma napisu na znaku, że płatny. Poszliśmy na pokoje.


Apartament bardzo fajny, z równie przyjemną restauracją obok i rabatem dla gości -10% 🤓. Rozgościliśmy się chwila moment i ogień na miasto. Śniadanko jeszcze trzymało, ale podczas spacerku po mieście pachniało jakimiś rarytasami więc bez zastanowienia pierwszy przystanek – gruzińska piekarnia i jakieś haczapuri czy inne coś wjechało na pół z koleżką. Dobre i w sumie nic więcej. Zakręciliśmy się po centrum. Rachu ciachu minęły z 2,3 godzinki i co? No czas na obiadek. Tutaj restaurancja była już wybrana. #chlebiwino był naszym następnym jedzeniowym przystankiem. Doszliśmy. Oczywiście kolejka, bo jakby inaczej. Czekamy. Weszliśmy w taki przedsionek po jakiś 10 minutach bo było dość wietrznie. W samym przedsionku już było jakoś tak luksusowo. Wszystko było przeszklone więc było widać cały anturaż restauracji, który na serio robił spore wrażenie. Niestety wrażenia na mnie jak zawsze nie zrobił dzieciak, który non stop wchodził w ten przedsionek i wychodził, robiąc taki przeciąg, że łeb chciało urwać. Oczywiście nie skomentowałem, choć gryzłem się w język tak, że do dziś mnie boli. Opiekun tego dziecka nie reagował, choć widział. Żenada. Po jakimś czasie przyszedł menedżer sali i zaproponował nam miejsce w piwnicy. Zgodziliśmy się. Wystrój był nieco inny, ale też robił wrażenie. Może nie takie jak piętro wyżej, ale było naprawdę spoko. No to wjeżdża obiadek. U mnie – standard. Jak dobra restauracja daje burgera, to zawsze go wybieram. Tym razem było tak samo. Mimo że było w menu kilka fajnych pozycji. Wybrałem ulubioną. Moja ukochana wzięła jakiś inny rarytas, chyba polędwiczki w jakimś sosiku, pyszne. Mój burgerek też był bardzo dobry, choć nie ulokowałem go na mojej liście w czołówce. Dałbym mu ocenę 7,2/10. Niezły, ale zdażyło mi się jeść lepszy. Wszyscy najedzeni. Na jedzonko czekaliśmy chyba 35 minut, wiec w miarę przyzwoicie. Jeżeli w tym momencie nasza przygoda by się tam zakończyła, ogólna ocena lokalu wyniosłaby wtedy 8/10, ale.. . No właśnie jest jedno „ale” i to powoduje, że ocena tego lokalu to 7,7/10. Spieszę tłumaczyć dlaczego. Zjedliśmy, wszystko cacy. Przyszedł czas na deser. Ostatecznie zdecydowała się na deser jedna osoba i co? Czekaliśmy na ten deser dłużej niż na jedzenie. Żenua. 40 minut oczekiwania na beze. Ostatecznie była bardzo dobra lecz niesmak oczekiwania pozostał do dziś.



Po grubej wyżerce, długi spacerek. W sumie mieszkając w samym centrum na rynku prawie że, bez dojazdów itp. odeszliśmy całą starówkę praktycznie wzdłuż i wszerz. Bardzo ładna.





W sumie byliśmy tu już kilka razy. Nie chodziliśmy po muzeach itp., bo najzwyczajniej w świecie były pootwierane do 16. Po spacerze składającym się z 8 tysięcy kroków, powrót na apartment. Wzięliśmy ze sobą grę EGO. Polecam gierkę. Śmiechu co nie miara, a i spin w gaciach nie brakuje. Jak sama nazwa gry wskazuje – oprócz znajomosci osób grających, dość mocno przy niektórych pytaniach nadwyrężone jest ego czytającego pytanie i tym samym odpowiadających na pytanie. Oczywiście nie brakowało śmiechu, było go sporo, ale też nie brakowało ostrych wymian słów i mini spinek. Do tego jeszcze wleciał delikatnie % w głowę. Haha mieszanka wybuchowa. Oczywiście w międzyczasie nie zabrakło kolacyjki. Mimo, że zjadłem tego dnia za dwóch, kolacji nie odmówię. Wybraliśmy oczywiście restauracje, która była połączona z miejscem naszego pobytu. Co mam dużo pisać, trzeba jechać i spróbować. Sam wystrój lokalu bardzo ciekawy, dużo kwiatków, zielono, przyjemnie, spokojnie. Obsługa bardzo miła. Zamówiłem sobie na kolacyjkę jakiegoś kozackiego podpłomyka na pół z N., który podpalił mój apetyt. Mniam mniam.

i tak przejedliśmy sobotę. W domku później jeszcze przekąski do gierki.. matko kochana. Posiedzieliśmy dość długo i do spania. Wyspałem się ekstra i nabrałem sił, ażeby ogarnąć się i iść na śniadanko do #Bułka na szewskiej 6. Co za sztos.


Huh. Chyba pierwszy raz moja ukochana przyznała mi, że zamówiłem lepsze żarcie od niej. WHO jest boss?? 😎😎. Parafrazując, kolejny raz się najadłem pod korek. Czekaliśmy dość długo na jedzenie, ale było warto. 8,2/10 jeśli chodzi o menu śniadaniowe. Po takim śniadanku czas na spacerek, jakieś pamiątki, pierniki i do domku. W międzyczasie jeszcze chciałem puścić drona. Ogólnie chciałem polatać po rynku, bo można. Pogoda była słaba w sobotę. W sensie dość mocno wiało. Stwierdziłem że odpalę w niedziele, ale niedziela w sumie gorsza niż sobota. Zanosiło się na deszcz, wiało max. Nie jestem jeszcze jakiś super doświadczony żeby latać pomiędzy uliczkami przy takich warunkach. Zrobiłem tylko przy bulwarach jakieś dwa zdjęcia, ale co chwila komunikat, że zbyt silne podmuchy wiatru. Stwierdziłem że nie ma co ryzykować.


Zapomniałem dopisać najlepsze. Połasiliśmy się na parking, który miał być darmowy, a okazał się strefą i przytuliłem 60 zł mandatu. Tak to jest, jak się żuli 40 zł na strzeżony to później na niestrzeżonym płaci się 60. Chytry traci dwa razy..
Dziś już środa. Fuuuu. Leci ten czas. Zaraz święta.
Idę na robotę. Eloo