W piątek piąteczek piątunio, po wyjątkowo ciężkim tygodniu w pracy, przy kiepskiej pogodzie, ale z deszczówkami, poszliśmy na koncert SOKOŁA.
Może zacznę jak zawsze – od początku. Po powrocie z gór liczyłem się z tym, że to będzie ciężki tydzień. Wiedziałem już przed urlopem, że zaraz po mam wizytacje dziewczyny z biura z WWA z udziałem mojego szefa. Czysto w teorii nic specjalnie wielkiego, bo w korporacji sprawdza się czy sznurek się dobrze trzyma i czy nie trzeba go przykrócić albo coś. To tak po korporacyjnemu. Niby nie mam się czym przejmować, bo uważam, że wykonuje swoją pracę dobrze i zawsze staram się być profesjonalny w tym co robię. Oczywiście zdarzy mi się jebn*ć babola nieraz, nie jestem idealny, ale tak jak pisałem wcześniej, staram się być zawsze przygotowany do tego co robię. Jednakże jak stoją Ci nad głową 2 osoby i patrzą jak pracujesz, to nawet jakbyś był wyluzowany jak Bolec z filmu „chłopaki nie płaczą”

to i tak zjada Cię stres od środka. Lubię pracować w pojedynkę. Tak czy owak w głowie wiłem sobie myśl, że po prostu muszą minąć te dni i za chwile będzie lepiej. Tak też było, podszedłem do sprawy najluźniej jak się dało. Poszło mi chyba nie najgorzej, bo nadal tu pracuje 😝😝. I tak właśnie po ciężkim na maksa tygodniu przyszedł piątek. Pogoda jak Maryla Rodowicz – niezmienna od lat. W tygodniu ciepło, przychodzi weekend i piździ. No i w ten piątek.. kurrrcze pióro, mieliśmy bilety na koncert skrzydlatego drapieżnika z WWA. Cieszyłem się na ten koncert, ale pogoda gasiła mój entuzjazm. Ostatecznie padało przez chwile, później już było spoko 🌞🌝. Co do Wojtka i ZET I PE składu – uwielbiam. Słuchałem zipów już za małolata i włożyli duży wkład w kreowaniu mojego postrzegania świata. Dzisiaj jeszcze nie zgred, już nie małolat, a Wojtek często gości na moim doj*ebanym dolbi surdut w Carolinie-(Samochód). Moja ukochana zadbała o to, żeby zakup biletów nie leżał na mojej głowie, bo pewnie byśmy nie poszli albo stali w ogromnej kolejce. Koncert zaczynał się o 21. My jakoś po 20 zajechaliśmy sobie już na parking z 300 M od wejścia na wał, bo to przy warcie było. Jakoś wyjątkowo spokojnie się wydawało. Może tam przy samym zejściu na warte było kilka samochodów, ale ogólnie niedużo. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że ludzi będzie sporo. Ładnie więc poszliśmy sobie do strefy, po nasze opaski wi aj pi, które upoważniały nas do przejścia ze strefy scenowej do strefy baru😏.

Mieliśmy jeszcze chwilkę do koncertu, postanowiliśmy więc, że uraczymy się dobrodziejstwami, które proponował nam bar i food tracki. Wymieniliśmy kabone na żetony i cyk, po piwku i fryteczki. Ogólnie jedzenie mogłoby być ciut lepsze, ale myśle że następnym razem już będzie więcej do wyboru. Były tylko fryty i chamska zapiekanka 🤪. Wzięliśmy manę i pod scenę. Przepraszam, zanim poszliśmy pod scenę, przypomniało mi się, że nie mam fajek. Patrzę żabka jest 300m od miejsca naszego pobytu. Myślę, pobiegnę będę za chwilkę. Okazało się, że to było 300m ale za naszym samochodem, wiec razem wyszło z 700m w jedna stronę. Dramat. Google mnie oszukały. Oczywiście nie zaczęło się punktualnie, standard.
Luz, wybaczyłem Wojtkowi, bo dał taki koncert, że koniec świata. Oczywiście jako stary fan zipskladu, chciałbym więcej nutek z tamtej epoki. Niestety to nie ja decyduje o repertuarze. Nowe nuty też mi siadają więc z wielka przyjemnością wsłuchiwałem się w muzyczkę 😁. W międzyczasie Wojtek z ekipą ładowali wódę i świetnie się bawili. Na sam koniec koncertu puścili jakąś szybką techniawe z ruskimi bębnami i tak dojebali basu, że aż warta zawróciła w korycie i korki wystrzeliły w kosmos. Ogień w szopie. Później odpalili sprzęt jeszcze raz, zagrali dwie nuty w bajkowym anturażu,

Później zdjęcia itp. Oczywiście pare chłopów do zdjęć złapało swoje kobitki za nogi, wsadzili na barana i ogień. Nie skończyłem zadawać pytania N. czy też chce i tak jak zawsze ma obawę przed upadkiem, tak wtedy wskoczyła mi na barki niczym kozica na Tatrzańskie skały. Porobili zdjęcia, w międzyczasie podczas zdjęć leciała sobie muzyczka, dokładnie jedna nuta, która utkwiła mojej ukochanej w głowie i nie mogła sobie przypomnieć. Po koncercie pyta mnie czy pamietam, co to był za tytuł. Niestety, jedyne co pamietam w tym czasie jak leciała sobie muzyczka i wszyscy cykali zdjęcia to modlitwę żeby kolano mi nie strzeliło i żeby się nie przewrócić w tym piaskowym, plażowym podłożu pod nogami, mając przekrzywioną czapkę osuwająca się na oczy i gibałem się w rytm, który wybijała swoim ciałem N. Nie pamietam więc co to za numer. xD
Łikend zleciał jak zawsze – szybko. Dziś już połowa tygodnia i rabota. Byle do czwartku. Elooo