16.08

Długi weekend. Tyle było planów, tyle opcji. Generalnie szykował się na week wyjazd z grupą podwyższonego ryzyka. Na początku padło na Kaszuby i kajaki. Bajka. Zaczęły się poszukiwania noclegów. Totalnie bez skutków. Pewnie dlatego, że zaczęliśmy szukać tydzień przed długim weekendem. W sumie jakoś od początku nie mogłem uwierzyć w to, że znajdziemy jakiś ekstra domek, za małe pieniądze, tydzień przed docelową datą. Nawet teraz jak to czytam to mi się śmiać chce. 😂 Trudno, trzeba chociaż próbować, a nóż. No nic, ta opcja nie wypaliła, było jeszcze kilka w zanadrzu. Myśleliśmy też o namiotach, ale ja jakoś z zatokami coś ostatnio się trochę męczę i jakiś taki podziębiony od klimy w samochodzie. Obsmarkany jednym słowem. Stwierdziliśmy więc, że zostajemy w Pzn.

Śmiało, chętnie i z poczuciem pełnej odpowiedzialności mogę powiedzieć, że tak się tydzień ładnie poukładał pod względem kulinarnym, że co chwila jedliśmy coś na mieście albo robiliśmy bardzo dobre jedzonko. Tak więc w środę dostałem voucher na jedzonko i postanowiłem zjeść w #poludnie na ul. Mickiewicza 24a, to taka restauracja na jeżycach, która produkuje między innymi swój makaron i dają naprawdę bardzo dobre jedzonko w mega dużych porcjach w mega przystępnych cenach. Bylem tu w sumie nie pierwszy raz. Nie było ze mną mojej ukochanej akurat tego dnia, więc nie mam zdjęcia tego rarytasa 😆. Akurat tak się poukładał dzień, że spotkałem się na jedzonku właśnie tam z moim friendsem, którego imienia i nazwiska zdradzić nie mogę, bo jest poszukiwany europejskim listem gończym przez Interpol, byłby przypał. Jadłem lasagne huehuehue. Bardzo dobra. Oczywiście wziąłem druga porcje na wynos dla mojej ukochanej 😁😁, żeby głodna nie chodziła 😁. Po dobrym jedzonku, omówieniu kilku spraw i poświeceniu niektórym więcej lub mniej uwagi, rozeszliśmy się do domu i tak znów słońce zatoczyło koło i wstał czwartek. Mały piątunio, zwłaszcza kiedy wiesz, że na czwartek też masz opcje na dobre jedzonko nie do końca za swój pekiel. Huehuehue. Nie mogłem doczekać się końca pracy aby moc wprowadzać w życie swój popołudniowy plan.

Oczywiście zanim to wszystko się wydarzyło, siedziałem od 16, godzinę na PGG, j*banej w dupe stronie polskiego górnictwa i próbowałem pomoc rodzicom kupić opał na zimę. Nic mnie ostatnio tak nie doprowadza do białej gorączki jak próba kupna tego opału. By ich tam wszystkich ch*j upalił. Ja mam słabe nerwy do czegoś takiego. No siedzisz ku*wa godzinę żeby spróbować kupić ekogroszek klikając 483920384 razy w ten sam link, z którego Cie wyrzuca, bo niedość ze takich januszy jak ja jest 29394 i strona przeciążona, to groszku rzucają kilkaset ton, a chcących kupić jest kilkaset tydziecy. W głowie mi się to nie mieści. Chcem pomoc rodzicom kupić ten groszek, bo wiem że będzie lipa na zimę, ale jak widzę ta całą sytuacje, że kur*a Państwo które węgla ma opór, przynajmniej tak mogłoby się wydawać, ciągnie jakieś gowno z Kazachstanu, bo u nas albo pozamykane albo sprzedane w pizdu to mnie krew zalewa. Szkoda mi na to cyfrowych liter, żeby opisać całe to nieporozumienie. W jakim my żyjemy kraju. Dramat.

No, teraz jak już się wysiedziałem przed kompem i straciłem swój czas i nerwy, to przyszła pora na stracenie nieswojego siana na jedzonko. Huehue 😍 Już pewnie nie raz pisałem i pewnie nie jeden by potwierdził, że przykwasić (oszczędzać jakby ktoś nie zakumał) pieniądze potrafimy z ukochaną i robimy to cały czas, bo jak się uprzemy na coś to nie ma bata, ale jak w grę wchodzi dobre jedzonko i mnóstwo rarytasków, to wtedy jesteśmy w stanie dać się porwać emocjom na chwilkę i stracić troszkę kapusty. Z resztą u nas w hausie wyznaje się zasadę, że na wszystko możesz pożałować, ale nigdy nie na jedzenie. Oczywiście póki co nie jemy steka z Cobe 😅. Trzeba precyzować xd. Wyruszyliśmy więc w miasto w poszukiwaniu jedzonka. Nie mieliśmy nic w planie. Burza mózgów. Znów jeżyce. Wybór tam ogromny. Tu nie, tam nie, na to nie ma ochoty. I nagle cyk, #MOKRAWŁOSZKA. Czytam opinie i wpada mi zdanie jakiejś smakoszki mokrej Włoszki, że perełka jeżyc itp. Tu drugi piszę, że czegoś takiego jeszcze nie jadł. Pif paf! Ustrzelona. Wbijamy. Weszliśmy na kameralny ogródek, Pani przyniosła menu i zamawiamy. Wybór inny niż zawsze. Nie znajdziesz tam „kapriciozy” z mieszanką keczupu i sosu czosnkowego. O nie 🤣.

To są te 2 picki, które zjedliśmy na miejscu. Z racji na bardzo dobre zestawy, wzięliśmy jeszcze jedna na wynos ostatecznie 🤣🤣🤣.

Polecamy tą miejscówkę w 100%. Do odhaczenia na restauracyjnej mapie Poznania. Czegoś takiego jeszcze nie jadłem, ale mega mi podjechało. N. też zachwycona. Stwierdziłbym nawet, że miała lepszą opcje ode mnie. Zajebi*te te pieczarki peklowane w sosie BBQ. Chciałoby się napisać, że poszło sprawnie i bez żadnego wirażu. Nie nie, to nie w naszym stylu. Moja ukochana, koneserka dobrego smaku nie tylko na talerzu, ale także w szklance, zamówiła jakiegoś aperitifa bez alko, za 16 ziko. Ja zamówiłem kolkę tą standardową. Haha oto co Pani przyniosła xDD.

Ten mały siurek jest dla N. Hahaha xd nie wiem czy miało to ze 100 ml, dla mnie na łyka xd

I tak minął sobie smacznie i śmiesznie jak zawsze dzień.

Piątek piąteczek to już piątunio. Praca zrobiona jak najszybciej i oby do końca, a co po pracy? W planach koncert Nosowskiej na Januszowych papierach, ale o tym nie będę pisał, bo inne Janusze podłapią opcje i dla nas nie będzie. Żartuje. 🤣 Jeździmy na koncerty grane w browarze w parku co sobotę. Nie kupujemy biletów, tylko idziemy sobie na górkę do pubu, tam są leżaczki. Kupujemy sobie dwa drineczki:

żeby móc sobie wziąć leżaczki i spokojnie posłuchać koncertu, pijąc fajowe smaczki. Ja ofkors bez alko, bez vice versy. Później z racji na to, że mieliśmy gdzieś wyskoczyć, a nie wyskoczyliśmy na week, zabrałem ukochaną na jedzonko, bo ona stawiała drineczki 😁. Koncertinio kończył się dość późno, a nam rozpoczynał się następny koncert ślepych kiszek, które grały marsza skręcając się z głodu i wydając dziwne dźwięki. Padła szybka decyzja. Fat bob Burger na #kramarska12 . Trochę zrezygnowaliśmy z tej miejscówy, bo uważaliśmy po prostu, że coś tam w pewnym momencie się popsuło. Kiedyś bywaliśmy tam częściej jak mieli jeszcze taki mały lokal. Teraz lokal zajmuje tam pół tej kamionki. Mega progres. Poszliśmy i tym razem było o niebo lepiej i to nie dlatego, że byliśmy mega głodni tylko po prostu było mega dobre. W ogóle nie żałowaliśmy decyzji. Jedliśmy sezonowego burgera o nazwie Himalajka chyba. Był tam ananas w panierce z kruszonymi chipsami. Mniam, pyszności. Zjadłem swoją porcje, a była mega duża i dokończyłem po N.
Wyglądałem jakbym zapomniał calgonu xd

Ja oczywiście w zestawie z frytą i kolslołem. 😆🤣

I cyk sobota i cyk ostatni raz już w tym miesiącu na miasto na jedzonko. Bez szczegółów xd. Testowaliśmy nową knajpę ze śniadaniami. Tym razem, bez zdziwienia padło znów na #jeżyce. Zaraz naprzeciwko bajgli króla Jana 😁. Miejscówka #świętypoznań na #kraszewskiego12 ☺️. Na pewno tam jeszcze pojedziemy, bo spróbowaliśmy tylko jednej opcji z karty, a oferują tyle pyszności na śniadania i to w takich kombinacjach, że nie wiadomo co wybrać. Trzeba być tam minimum 5 razy. :P. Tym razem u nas wybór ciężki, ale ostatecznie wybieramy brioszki. Od razu przypomina mi sie Dzień świra, nie wiem dlaczego i scena z brioszkami:

Dramatyczna scena ukazująca piekło małżeńskie, o którym później mówił Adaś, a w którym to piekle on sam dorastał. Adaś Miałczyński miał przejebane, ale nie o tym tu piszemy… No kto normalny je brioszki na kolacje?! Kto nie widział tego filmu, pewnie nie zrozumie ani przekazu tej sceny ani mojego sarkazmu. W sumie mam to w nosie xd

Trzeba jechać i spróbować, co będę dużo pisał. Miód w gębie. Jedyne co mogę napisać to to, że jak ktoś chce tam iść to wskazane jest zatarabanić tam i zarezerwować stolik. W innym przypadku można trafić na 100% obłożenia i postój na dzień dobry na głodnego, a tego już nie polecam 🤣🤣.

W ogóle miejscówka w mega dobrym klimacie. Wystrój taki surowy, przypadł nam mega do gustu. Wzieliśmy jeszcze kawałeczek ciasteczka. Snikersa. Pyyyycha. 😀

Tak jak wspominałem na początku posta, lubimy jeść i tak się ładnie ułożyło w tym tygodniu, że był uprawiany #foodporn od środy do soboty rana bym chciał powiedzieć, ale nic bardziej mylnego. Zgadaliśmy się później z naszymi friendsami na wspólne robienie sushi. Jak wyszło? Myślę, że mega dobrze. Pierwszy raz od jakiegoś czasu nie robiłem suszki sam. We 2 zawsze raźniej i szybciej oczywiście. Oto efekt naszej roboty:

Takie tam podstawowe roleczki bez udziwnień 😁 mniam. Miałem pod okiem uczennice na szkoleniu, egzamin zdany na 5! 😁😁

I tak się zakończyła piękna jedzonkowa przygoda. Dziś już wtorek, po robocie. Jutro środa, zaraz czwartek, a to już mały piątek i później piątek i znów weekend. Nie mogę się doczekać. Przyjeżdzają rodzice i zaczynamy z tatą dalszą robotę na działce. Będzie ogień. Eloo

9.08

Już sierpień, czas leci jak przez palce. Zaraz święta xDD. Staram się wykorzystywać czas wolny od pracy na możliwie jak najwiecej przyjemności, bo tak to życie kręciłoby się tylko wokół pracy. Pamiętać trzeba, że pracujemy po to żeby żyć, a nie żyjemy po to żeby pracować. Z tą maksymą zawsze starałem się iść przez życie i dość starannie jej przestrzegać. Myśle, że póki co w miarę to bilansuje, chociaż coraz trudniej, głównie przez budowę.

Jednym z przykładów takiego wykorzystywania wolnego czasu był poprzedni weekend, który śmiało mogę zaliczyć do tych „lepszych” weekendów. Dlaczego? Ano dlatego, że był Woodstock, znaczy Polandrock. Zwał jak zwał. Może od początku. 3 lata temu, bodajże zupełnie przez przypadek daliśmy się namówić na udział w tejże imprezie. Znajomy jechał do swojej ekipy, która miała „obóz” rozbity gdzieś w lesie i dostaliśmy info, że możemy się tam do nich dokleić z namiotem. Jakoś zawsze byłem sceptycznie nastawiony do takich masowych imprez, zwłaszcza Woodstocku, bo krążyło mnóstwo legend, że syf, że ćpalnia, że patologia itp. Zawsze Woodstock był w Kostrzynie nad Odra i tam pojechaliśmy pierwszy raz. Przeżycie nie do opisania. Koncerty mega fajne, mimo że większości nie znałem to bawiłem się świetnie. Tłum ludzi, który przyjechał tam dużo wcześniej i porobił obozy pokitrane gdzieś w lesie. Mega klimat. Jak nie miałeś kogoś tam z obstawioną miejscówka, to jechać tam tak z bomby w dni trwania imprezy i szukać tam wtedy jakiegoś miejsca to już kiepsko, powiedziałbym wręcz, że nierealne. Las wypełniony najstarszymi grzybami świata, papierzakami. Nie znając topografii tego terenu ciężko tam byłoby znaleźć coś sensownego. My mieliśmy dobra miejscówkę wiec luz. Do głównej sceny mieliśmy z 200m, może 300. Muza tak jeb*ła do rana, że pusta głowa na twardej ziemi obijała się w rytm muzyki powodując niewątpliwie uciążliwy ból głowy. Nie zmienia to faktu, że zabawiłem się tam świetnie. Jedynym, największym mankamentem w kostrzynie były kible, a raczej ich straszny niedobór i ciężki syf w nich. Tam właśnie miałem najbardziej traumatyczne przeżycie związane z tojem. 6 rano. Muza już napier*ala. Przerwa była tam wtedy chyba od 2 rano dwie godziny i od 4 znów ogień na tłoki. Zmęczony dniem wczorajszym wstałem, a raczej obudził mnie świstak i co, jedyna opcja to iść do toja, bo przecie nie w krzaki, tam już klęska urodzaju jeśli chodzi o papierzaki xDD. Zachodzę więc do toitoii, które pamietam jak dziś, były ustawione niedaleko naszej bazy w kształt podkowy. Podchodzę bliżej. Wita mnie dość mocno specyficzny zapach 25 toi przyprawiający mnie już na dzień dobry o mdłości, a przecież nie po to tu przyszedłem. Zaglądam do tego kibla i co widzę? Coś tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Naj*bane na górkę myśle z 40 cm ponad klapę. Tak tylko jak to zobaczyłem, to odechciało mi się wszystkiego, łącznie z potrzebą. Czknęło mi się bigosem z komunii brata i odwrót na pięcie. I jakby tego było mało. Mógłbym iść do namiotu i zapomnieć o sprawie. Niestety mój mózg i filozoficzne podejście do życia nie pozwoliłoby mi tak tego zostawić. Niestety, nie poradziłem sobie z tą rozkminą i do dziś zastanawiam się JAK?? I to nie jedno „jak” chodziło mi po głowie. Jak ktoś to zrobił? Jak kogoś musiała cisnąć 2, że podjął tak radykalne kroki? Jak ktoś doszedł do wniosku, że OK, TUTAJ JUŻ NIE SRAM, WYSTARCZY. Przecież każdy, normalnie funkcjonujący człowiek wie, że klapa jest górnym limitem pojemności toja, bardzo bardzo górnym, już więcej się nie da, bo JAK. Nie potrafię tego ogarnąć swoim małym najwidoczniej mózgiem. Jeszcze jedno jak mnie zastanawia. Skoro ktoś wchodząc tam, widział że już jest najebane 20 cm ponad stan to jak musiał być naj*bany, że mu to nie przeszkadzało. Ostatnie już jak. Jak ktoś wchodził tam w spodenkach i pod spodem miał gacie, to jak ktoś ogarnął wejście tam do góry. Musiał się przecież rozebrać, ale gdzie i JAK. Przecież nie przed tojem, musiał to zrobić w środku. Poj*bane gówno, dosłownie. Musiałem to z siebie wyrzucić. Może ktoś kiedyś odpowie mi na to pytanie. I tyle z kiepskich spraw w kostrzynie. Ktoś kto pewnie jeździł nad Odrę 20 lat i miał swoją miejscówkę to średnio pasuje mu zmiana lokalizacji.

Ja natomiast będąc tam raz, nie mając swojej super miejscówki na bazę od 10 lat i ulubionego drzewka na którym scyzorykiem wyskrobałem N+D=WMDKŻ i lubię wieszać hamak, zdecydowanie wybieram aktualne miejsce festiwalu. Głównie chodzi o logistykę, miejsce i czas.

Dobra od początku teraz zacznę jak wyglądał tegoroczny wyjazd na impre. Jakiś czas temu zdzwoniłem się z moim serdecznym przyjacielem. On jak zawsze takich wypadów nie odmawia, więc jedziemy. Nasze Woodstockowe dziewczyny, szirli i ja. Wszystko było ładnie dogadane i oczywiście musiało trochę się popsuć. Chodzi naturalnie o pogodę. Mieliśmy jechać w piątek od rana już tam i siedzieć do niedzieli. Niestety jeden z naszej 4, bratanek Jacka Kreta, nie odpuszczał nawet na sekundę pogody i gdzieś tam z innej cywilizacji dostał znaka, że w piątek o 20 przyjdzie tam na festiwal mała anomalia pogodowa w postaci dość dużego wiatru, deszczu i burzy. Myślimy sobie, kurka wodna. Nieznany teren, niewiadomo gdzie będzie dla nas miejsce. Nikogo znajomego tam nie ma. Ostatecznie doszliśmy do porozumienia, że w piątek ciągniemy nad morze w miejsce gdzie ta burza na nasz przyjazd już przejdzie bardziej w stronę centralnej polski, a my sobie na północny zachód nad morze cyk, pod namiocik i w sobotę rano zawijka na festiwal. Tak tez zrobiliśmy i uważam, że była to doskonała decyzja. Jak jechaliśmy nad morze to na wysokości Gorzowa przecięliśmy mega chmurę z opadami, która szła w stronę polandroka. Dojechaliśmy nad morze, to i może pogoda nie rozpieszczała, ale bawiliśmy się rewelasją. Trochę my popili, zjedli grilka, posiedzieliśmy na plaży, później przy namiotach i w świetnych humorkach do spania 😇. Rano pobudka, pyszne śniadanko w miejscówce „kura czy jajko”. Fudtrak ze śniadaniem, prowadzony przez sympatyczną babeczkę. Polecam, byliśmy tam już nie raz na śniadanku, pychotka. Zjedliśmy, poszliśmy jeszcze na plaże, bo w sobotę już pogoda ekstra. Chwile posiedzieliśmy. W międzyczasie zaliczona kąpiel w morzu i chwilę później już w drodze do Czaplinka.

Jechaliśmy około 2h. Dojechaliśmy. Przed samym czaplinkiem chwila postoju w korku. Myśle, że po jakiś 15 minutach staliśmy już u jakiegoś rolnika na polu niestrzeżonym za 20 ziko xd. Kurzyło się niesamowicie. Jak na dzikim zachodzie. Dramatiko pod tym względem. Kurz zajrzał prawie we wszystkie otwory w moim ciele oprócz jednego xd. Ok wypakowaliśmy się i w drogę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że do miejsca gdzie będziemy spać mamy jeszcze z pół h marszu. Zrobiliśmy to świadomie, żeby nie pchać się tam w oko saurona. Tak też było, marsz w tłumie, nie wiedząc do końca gdzie idziemy i co nas tam czeka. Po 20 minutach ujrzeliśmy główną scenę. Myślimy sobie, jest gucio, to tu. Następne kilka minut marszem w poszukiwaniu miejsca na namiot. Dolepiliśmy się na rogu do jakiś randomów i elo. Rozłożyliśmy swój nieduży obóz i gra. Jesteśmy. Rewelacja. Szybka organizacja i obchód niczym dr Mark Green po Country Generał Hospital w ostrym dyżurze xDD. Zeszliśmy całość praktycznie. Coś niesamowitego. Gdzieś tam na scenie krzyczeli, że prawdopodobnie przewinęło się tam około 800 tys ludzi. Masakra. Potężny obiekt. Scena jak na tumorołlandzie kurczę pióro. Zrobili to na starym lotnisku. Logistycznie – rozpie*dol. I tak jak pisałem wcześniej, znajdzie się grono fanatyków tego festiwalu, którzy powiedzą że nowa miejscówka zabiła stary Woodstock. Jeśli chodzi o mnie. Bardziej mi się podoba ta lokalizacja. Jednym słowem teraz ta impreza jest dla wszystkich. Wtedy nie była 😜. Strefa na namioty powydzielana elegancko. Każdy znalazł dla siebie miejscówkę, z tego co widziałem to jeszcze miejsca było na kilkaset jak nie kilka tysięcy namiotów. Duże lotnisko. Strefa gastro też mega spoko i mega było jej dużo. Na jedzonko typu fastfood czekałem może łącznie z 2-3 minuty. Nie wiem może trafiłem na jakieś okienko bez ludzi, ale ogólnie myśle że było tego tyle, że jakoś to się rozładowywało wszystko. Jeśli chodzi o kible, uważam że dużo, dużo lepszy standard niż w kostrzynie, w głównej mierze pewnie dlatego że po prostu było ich więcej. Faktem jest, że w niedziele rano napotkałem zajechane kible, ale poziom brudu w tych kiblach w porównaniu do Kostrzyna to tak jakbyś porównał ubrudzony fotel od wody w samochodzie do takiego który jest ubrudzony czekoladą w upalny dzień ze świeżo pokruszonego Grześka. No na tym drugim za chu*a nie usiądziesz. 🤷‍♂️ No i serwis kibli co chwile. Uważam, że dużo większa kultura imprezowania na tym lotnisku. Jak dla mnie bomba, pewnie dla rdzennych Woodstockowiczów ciężka lipa, bo nie ma gdzie się schować, nie ma dżungli, wszystko na odkrytej przestrzeni. No i tu i tu jest dużo plusów i minusów, ale to jak we wszystkim. Dla mnie przeprowadzka w to miejsce na plus. Trzeba jechać i zobaczyć. Za rok jedziemy na 100%. Jakby ktoś chciał, to dawać info. Czym większa ekipa tym większy fan.

Dodaje kilka foteczek z morza i z festiwalu. Oczywiście koszulki kupione 🤙

Wyglada jak jakieś złomowisko w stanach xDD 2 cm kurzu na Turkach. Myśle ze nie jedna myjnia odczuła wzrost klientów ✌️

No i tyle z tego weekendu. Planujemy już następny, bo długi i ma być pogodny. Może kaszubsy tym razem 👨‍💻👨‍💻

27.07

Już 27 lipiec. Lato leci, a ja jak zwykle nie zrobiłem waskularyzacji, wycięcia, ani nic co z tym związane. Wszystkich oszukasz. Ukochaną oszukasz, rodziców oszukasz, ziomali też jakbyś chciał oszukasz, ale siebie nigdy. Chyba trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i postawić trafną diagnozę. Odpuszczam z tym robieniem formy na okres letni. 30 lat mam prawie na karku i mi się nie udało do tej pory, to patrząc na moje pomniejszające się z roku na rok rezerwy czasowe, które mógłbym przeznaczyć na taka właśnie aktywność – nie ma szans na bycie Adonisem.. Nie wszystko jest dla wszystkich. Wagę trzymam poniżej 80 kg i odżywiam się nieźle, wiec jest spoko i to narazie musi wystarczyć. Jestem z siebie zadowolony ogólnie rzecz biorąc, zwłaszcza że 5 lat temu ważyłem 35 kilogramów więcej xDD.

Tak mógłbym wyglądać xDD ale nie wyglądam. Zaje*ałem clikbaitowe zdjęcie jakiegoś randoma dla wyświetleń. Na 100% nie jedna niuńka pomyśli, kurła ale ten grubasek zrobił formę, muszę to obczaić, a tu psikus. Nic bardziej mylnego. Grubaskiem już nie jestem, ale kraty na brzuchu jeszcze nie ma xDD.

Ostatnio cały czas coś robię, oczywiście zawsze staram się zatrzymać choć na sekundę i pocieszyć się chwilą wspólnie z ukochaną, bo w życiu piękne są tylko chwile jak śpiewał Rysiu, trzeba o tym pamiętać 🙂

Na działce narazie nic nie robię, czekam aż wpłynie „rynta” i wtedy zaczynamy działać 😜. Zrobiłem tam ten kran, ale wyszła lipa. Muszę to wszystko rozkręcić i skręcić jeszcze raz. Tym razem zamiast szajskiej tasiemki do uszczelnienia zaworów, której nikomu nie polecam, muszę dać pakułe i wtedy będzie gucio. Jakoś nie mogę się do tego zabrać. Gorąco na maxa. W tamtym tygodniu to już naprawdę było przegięcie. Samochód w pewnym momencie pokazał mi 40 stopni.

Nawet jeśli tyle nie było i realnie temperatura była na poziomie 37 stopni, to ja w długich spodniach, bo tak muszę i ciemnej koszulce, bo tak chce, w robocie jestem upocony jakbym przekopywał szklarnie. Nie nosze kolorowych koszulek, bo nie lubię i nie rozróżniam kolorów 😉. Wracam po takim dniu pracy i jedyne o czym myśle to zdjąć z siebie ten pracowniczy kombinezon i poleżeć przed wiatrakiem w gaciach, przegryzając sobie z ukochana zimny cud natury przypominający fryteczki, realnie jednak będąc arbuzem. Mniam. Kroje go z precyzją chirurga niczym Richard Webber na 96 jednakowych kawałeczków przypominających kształtem 1:1 frytę z maka, za którymi nie przepadam jakby co 😝. Także ten, gdzie tu na działkę w taki upał. Poza tym narazie za wiele roboty już tam nie zostało, wiec odpoczywam. Byłem tam kilka dni temu i patrzcie kogo spotkałem przy szopce :

Pan żabka. Nigdy nie widziałem tak fajnie pokolorowanej żaby. Jakaś polna chyba, bo tak się wtopiła w te chaszcze, że gdyby nie mój sokoli wzrok, to zginęła by śmiercią tragiczna pod butem. Próbowałem znaleźć w internatach i poczytać coś o tej żabie, ale takiej żaby nie znalazłem. Może Dżizus Krajst puścił jakaś edycje limitowaną na naszą działkę, a ja tego nie wykorzystałem 😅. Trudno. Niech sobie kumka na wolności 🙂

Muszę poruszyć jeszcze jedno zagadnienie, które śmieszy mnie maksymalnie i zarazem przeraża. Chodzi o ludzi wykupujących cukier gdzie się da. Nie mam tv, wiec nie bardzo wiem co się dzieje. Mam natomiast prace bardzo mocno związana z obszarem sprzedażowym i mimo że nie poruszam się w spożywce, to mniej więcej wiem co w trawie piszczy. Zajeżdżam któregoś pięknego dnia do klienta. Coś tam z nim ucinam gaduchę, zanim zaczniemy robić jakiś biznes i Ona do mnie mówi , czy słyszałem, że z cukrem zamieszanie i wszyscy wykupują na potęgę. Mówię, że nie słyszałem. Ona do mnie, chodź Ci coś pokaże. Podchodzimy na kamerkę, przy 3 kasach łącznie z 13 osób, wszyscy maja cukier, z czego jedna babeczka myśle z 50 kg. Ja się pytam na ch*uj komu 50 kg cukru. No ok, niby przetwory itp. Ale kur*a wszyscy nagle, każdy? Ludzie sami nakręcają taką spirale gówno burzy i nie rozumieją, dlaczego nagle nie ma cukru na półce. Brakuje go nie dlatego, że się kurła skończył i świat się kończy i nie będzie z czego już nigdy zrobić słoiczka dżemora truskawkowego 200 ml z 50 gramami białego cukru. Nie ma go dlatego, że zawsze Pani Wiesia w sklepie zamawiała od dystrybutora 60 sztuk, bo tyle jej wchodzi w półkę, a nie chce stoków, bo to ogólnodostępny towar i starczało jej to spokojnie na dwutygodniowy cykl zamówienia, a nagle 7 januszy usłyszało gdzieś jakieś bzdury od jakiegoś lobbysty lub trola, dodało trochę dramaturgii , że w biedronce zabrakło cukru, to nagle poleciało w eter i zaczęło nienaturalnie napędzać popyt. Wieści szybko się rozchodzą, zwłaszcza te pocztą pantoflową i nagle z 7 januszy, zrobiło się 1000 spekulantow i specjalistów od dystrybucji cukru, mimo że nie maja pojęcia jak to działa, napędzają gównianą maszynę. Może nie ma analogii 1:1 z Kariery Nikosia Dyzmy, ale jak na to patrzę od razu pomyślałem o tym urywku xDD.

I teraz taka Pani, która sprzedawała 60 sztuk, nie jest przygotowana nagle na sprzedaż 200 sztuk. Nie jest przygotowana tylko dlatego, że nagle takich Pań, u których pojawiło się kilku takich januszy i wykupiło cukier i one też chcą zamówić po 200 sztuk – u dystrybutora robi się kilkadziesiąt . I teraz to nagle dystrybutor nie jest przygotowany, żeby obsłużyć 100 takich pań lub panów chcących kupić po 200 sztuk, bo zawsze w cyklu tygodniowym od producenta cukru ze środy wielkopolskiej zamawiał 10 palet, a nagle potrzebuje 200, ale ku*wa jeb*na mać nie dlatego nie może zamówić, że nie ma cukru. Tylko i wyłącznie dlatego nie może kupić, bo nagle nienaturalnie wzrósł popyt, którego rynek nie przewidział i na dany moment nie jest w stanie zaspokoić potrzeby, ale nie dlatego że zalało pola z burakami i nie będzie produktu w postaci słodzika tylko dlatego, że taki nagły wzrost popytu powoduje „zator” w łańcuchowym procesie dystrybucyjnym to jest raz, a dwa że proces produkcji się nie zatrzymuje tylko produkuje cały czas tyle samo . W skrócie jak korek samochodowy – w końcu się rozładuje. Zanim jednak to się stanie sprzeda się 500 x tyle cukru ile sprzedawało się normalnie i to z marżą +25% od normalnej, bo sprzedawcy nie są głupi, zwłaszcza w dzisiejszych czasach jak widzą co się dzieje na rynku. Wraz z popytem na produkt podnoszą jego marże z każdą dostawa i żerują na głupocie ludzi wykupujących coraz to droższy cukier tylko dlatego, że się zablokowało wszystko w pizdu przez nich samych. Co za patologia i paradoks. O czym to świadczy? ludzie żyją w takim strachu, że byle farmazon powoduje takie rzeczy. Ciężkie czasy. Tak samo było z paliwem, olejem itp. Masakracja. Ciężki temat. Ja na szczęście zużywam z N. pół kg cukru na rok więc raz że mam to w dup*e, a dwa że mam to w dup*e 😂😂. Fotka z aldika, wszedłem po loda w upalny dzień i czekałem 25 min aż janusze kupią kugar xd

3 osoby przede mną, w aldiku max 5 kg na osobę xd każdy po 5 sztuk. Nikt nie kuma ze to chwyt xd a obok w spozywczaku kupiliby od ręki zgrzewkę xd

Koniec świata xd.

Teraz trochę przyjemniejszych rzeczy. Pojechaliśmy do przyjaciół odpocząć nad morze, bo byli tam na wakacjach , a my dojechaliśmy do nich na weekend. Oczywiście jak to w standardzie bywa. Pogoda na weekend się troszkę popsuła. Na szczęście nie padało prawie w ogóle wiec użyliśmy wyjazdu w 100% . Co prawda nie opalaliśmy się na plaży całymi dniami ,ale miło spędziliśmy czas i narobiliśmy zaległości z małolatami i ich rodzicami, bo ostatnio z czasem jak z mózgiem u ludzi kupujących po 50 kg cukru. I tak ten czas sobie zapie*dala. Za chwile weekend. Jedziemy do rodzinnego miasta, bo nas tam nie widzieli już prawie 2 miesiące. Kilka fotek z morza. Wiał wiatr mocno w sobotę. Dobrze, dużo jodu.

😀😀😀

Idę do roboty. Bez sił

11.07

Jestem. Chwile mnie tu nie było. I mimo, że Facebook poblokował mi promowanie postów i w ogóle jakąkolwiek reklamę, powodując kompletny paraliż rozgłosu mojego blogensa, co mam mocno w pompie – oczywiście stało się tak z racji na brak szczegółowych danych osobowych i niewysłanie im skanu dowodu osobistego – to nawet on się za mną stęsknił przez te 2 tygodnie i co chwila przypomina żebym coś napisał, co dopiero wy, moi wierni czytelnicy xDD.

Nie było mnie tutaj z bardzo ciekawych powodów. Pierwszym, najlepszym, najbardziej mnie cieszącym i pochłaniającym 100% mojego urlopu dosłownie, jest start budowy naszego wymarzonego domu. Oczywiście musiało się sporo spraw spie*dolić po drodze i wszystko wygląda zupełnie inaczej niż planowałem. I teraz pytanie, czy warto planować? To zupełnie takie pytanie jak co było pierwsze kura czy jajko.

Pracuje w korpo. Tutaj porządne planowanie to podstawa. Wwiercają nam do głowy wiertłem 8 jak planować. Co to planowanie, jak planować S.M.A.R.T i inne pitu pitu. Nie wiem czy jest to możliwe żeby się obronić przed tym wszystkim, pracując w korpo i nie przesiąknąć tym od środka. Ja strasznie zapieram się rękami i nogami, żeby nie być typowym korpo sznurkiem i staram się zmieniać, nie zmieniając się, jak mówi klasyk. Czy mi to wychodzi? Nie wiem, trzeba zapytać mojej ukochanej i naszego otoczenia. Jednakże są rzeczy w tej potężnej maszynie z malutkimi ludzkimi trybikami, przed którymi się nie bronię, śmiało mogę powiedzieć, że nawet ułatwiły i pomogły mi w codziennym funkcjonowaniu i interakcji międzyludzkiej. Planowanie to jedna z tych umiejętności, którą mam opanowaną nieźle. Tak mi się wydawało, do momentu kiedy zaczynałem planować budowę. Tu całe planowanie smart i inne chu*e muje dzikie węże nie pomogą. Wszystko co założyłem wcześniej, poszło po Polskiemu się pierd*lić. Według tego co założyłem jakiś czas temu – aktualnie byłbym w posiadaniu kredytu na 450k, a ekipa budowlana powinna kończyć ogarniać strop i brać się za górę chaty. Niestety tak nie jest. Może w sumie stety. Jakbyśmy teraz mieli cztery i pół stówy kredytu to troszkę słabo przy tych stopach. Drama. Dlatego warto planować, ale nie budowę. Nie przewidziałem tej ustawionej przez mocarstwa pseudo wojny, w której giną tylko niepotrzebnie ludzie dla zysków i układów mocarstw. Poje*ane gówno. Patrząc na to co się dzieje mieliśmy odpuścić totalnie budowanie chaty w tym roku. Nie poddaliśmy się jednak. Materiały budowlane wracają do cen przed wojną, budowlanka trochę się zatrzymała, myślę że zaraz pierdo*nie maksymalnie i wtedy wkroczę ja, dzielny i charyzmatyczny budowlaniec D. na początkach swojej kariery budowlanej. Wszystko się tak zmienia, że może jak wybuduje sobie dom to się przebranżowię xd

24.06 – to oficjalna data rozpoczęcia budowy. Mega się jaram tym faktem i nie mogę do końca w to uwierzyć. Trzeba mieć marzenia i cel, tylko wtedy to wszystko ma jakiś sens. Smaku temu wszystkiemu dodaje jeszcze fakt, kiedy wszystko to dzielisz ze swoją połówką i nie mówię tu o Wyborowej.
Wszystkie szczegóły i kroki będę opisywał na stronce temu poświęconej. Tutaj puszczam tylko zajawkę tego co się działo. Muszę usiąść tam do tego domu marzeń i nadgonić pisanie i ogólnie edytować tam tą stronkę, bo się za to zabieram jak pies za jeża. Pisze tam tekst w jednym ciągu, może za 5 lat wydam książkę xDD. Budowa rozpoczęta. Ostatecznie postanowiliśmy, że wszystko co będziemy mogli, a możemy dużo 😄 będziemy robili we 2 z N. plus najlepszy fachowiec pod słońcem jakiego znam, czyli mój Tata. Razem 3. Ciężko napisać jakim doświadczeniem włada tatko. Budowlanka, mówię tutaj o budowaniu domu jednorodzinnego, a nie 70 piętrowego wieżowca , to nie jest praca, która wymaga od Ciebie aż tak wiele, że tego nie ogarniesz. Ogarniesz na bank. Potrzeba tylko chęci, samozaparcia (nie mylić z zaparciem jelitowym na który trzeba brać ulgix xDD) wytrwałości i w moim przypadku taty, który wie wszystko. Z automatu mega nas to odciąża. Dzisiaj mnóstwo ludzi buduje samodzielnie chaty z fachowcami z YT i dają rade. Nieważne, że być może coś tam pójdzie źle i za 10 lat będzie problem, ale satysfakcja i zaoszczędzone $$ to wynagradzają. Nie mówię od razu, że u nas poszło coś źle, bo poszło książkowo 😁😁😁. My mamy zamiast YT – Tatę, który przepracował dzieści lat na budowlance. Tatko to taka insygnia – Jak ją masz i dodatkowo posiadasz inne insygnie jak w moim przypadku: N., chęci, poświęcenie i czas, to wtedy możesz być najpotężniejszy w swoim mikrootoczeniu i zbudować domek sam. Tak się czuje własnie.
Dwa tygodnie urlopu na działce, po 35 stopni, 13 godzin dziennie i mamy pierwszy etap, który własnymi RENCOMA my z tatą i moja ukochaną zrobiliśmy sami.

❤️❤️

To też planowałem i wyszło dobrze. Nie dalibyśmy rady się wyrobić w te 2 tyg, gdyby nie pomoc mojej ukochanej. W pierwszy week budowy tatko pojechał do domu odpoczywać i sprawdzić czy wszystko oki na wiosce :D, a my kręciliśmy zbrojenie z N. Ciężka praca. W 2 dni ukręciliśmy 75% zbrojenia.

Wszystko od początku do końca z kosztorysami, uwagami, zdjęciami, anegdotami itp. będę opisywał na stronie tego dotyczącej. Tutaj staram się pisać takie krótkie posty 😀 z dnia codziennego. Wiadomix, że moje ostatnie 2 tyg to tylko budowa, dlatego daje tutaj tylko zajawkę, a po resztę zapraszam do lektury obok za jakiś czas.

Z takich ciekawostek poza budowlanych – chyba udaremniłem nieświadomie kradzież mojej bryki, tak mi się wydaje. Czjacie to. Siedzę w chacie coś tam robię i nagle słyszę, że wyje samochód. Od razu poznałem, że to mój. Mogę porównać to do opowieści ludzi, którzy mówią, że płacz swojego dziecka usłyszysz z mega daleka. U mnie było tak samo. Mimo, że samochód, tak jak promowanie Facebooka, mam mocno w pompie i jakoś bardzo mi na tym nie zależy, to jednak moje i spędzam w nim nieraz więcej czasu niż z ukochaną, co wcale nie jest mi na rękę. (<–obczajcie tą grę słów) od razu więc rozpoznałem, że moje adoptowane „dziecko” – płacze. Pomyślałem: „ czego kur*a wyjesz Ty luju „ i go uśpiłem z pilota. Jakoś tak szybko poszło. Myślę sobie – zostawiłem pewnie okno otwarte, wieje wiatr, pewnie się coś poruszyło w samochodzie i wyje. Coś mnie tknęło, a i tak miałem iść posprzątać samochód po budowlanej batalii. Zebrałem się, wziąłem żetony na odkurzacz i idę na parking. Z racji tego, że pod blokiem nie było miejsca zaparkowałem na parkingu centrum handlowego. Zaraz na rogu, żeby mieć blisko do bloku. Wychodzę z chaty, wieje max. Przybieram zatem tempa, po chwili zaczynając tak delikatnie truchtać. Niedziela godzina 15.10 pusto wszędzie, pogoda do pipy. Wybiegam zza bloku i widzę typa jak jakoś tak nienaturalnie zapierdala w bloki. Zlałem to, bo w sumie co mnie typ interesuje, co biegł z palca na piętę, a nieodwrotnie. Podchodzę do furki, wsiadam, patrzę – wszystkie szyby zamknięte i na liczniku komunikat, że wykryto próbę włamania. Mówię, o żesz ty chuju BATON. Czyżby ten Pan biegnący w dziwny sposób to był potencjalny złodziejaszek? Nie wiem. Być może. Jak go widziałem to już był na tyle daleko od fury, że nawet nie przeszło mi przez myśl.
Jakbym wiedział to od razu wziąłbym ze schowka moja Cezetke i wale za typem pościg oddając 2 ostrzegawcze strzały w głowę. Nie wiem jednak czy to ten typ czy co. Kamer tam akurat nie ma, a i jeszcze furę zaparkowałem jakoś za busem. O tak:

Z każdej strony coś maskujacego, kamera żadna nie łapie, ale byłby cyrk jakby porwali maszynę.

Na szczęście, nic sie nie stało i furka nadal jest w moim posiadaniu.

Dobra kończę tego posta, bo pisze go 3 dni. Dziś siadam do domu marzeń. Będzie pisane.

Eloooooo

18.06

Czwartek wolny, piątunio w pracy, ale tak to ja mogę pracować. Poznań wyemigrował na długi weekend. Tylko nieliczne grono specjalsów kręciło się po mieście. Zero korków, zero trąbienia, wszędzie przed czasem. U moich klientów 0 ludzi. Wszyscy wolne tylko nie ja.🤣 Piccobello. Ogarnąłem wszystko do 14 i co? I znów weekend. Szanuje takie tygodnie. Myśle sobie, że jakby tydzień pracy trwał 4 dni, a nie 5, świat byłby lepszy, a i dużo osób spiełoby dupe, praca na 140% normy i człowiek miałby zawsze 3 dni weekendu. Mówię tutaj między innymi o sobie i o pracy w korpo. Zdaję sobie sprawę, że są tacy ludzie, którzy pracują tylko dwa dni albo co lepsze w ogóle nie pracują i śpią na kapuście, bo dostali albo dostali. Nie zazdroszczę im.. haha no gdzie. No jasne, że zazdroszczę. Jakbym był zarobiony po uszy to pewnie teraz chałupa już by dawno stała z elegancko zrobionym ogrodem i porszaFFką na parkingu, a ja z moją ukochaną sączylibyśmy właśnie sobie drinka z palemką na drugim końcu świata i.. Dobra uszczypnąłem się i wracam na ziemie.

W sobotę mieliśmy sporo spraw do ogarnięcia, bo zaraz ruszamy z fundamentami. Jak to korpo sznurek, już nauczony i zaprogramowany, chciałbym mieć wszystko dograne co do ostatniego szczegółu, żeby później nie było niepotrzebnych postojów i żeby logistycznie się to wszystko spięło. Tym bardziej ze fundamenty będę robił sam z Tatą. Tatko coś nie coś potrafi, 😁😁🦾🦾⚒🪚 ja chyba też jakiś bardzo głupi nie jestem więc ogarniamy to sami. Co będzie dalej nie wiem. Narazie to straszna lipa z tymi kredytami. Odechciało się nam go brać. Nie stać nas po prostu na kredyt, a i nie mam wystarczającej ilości keszu żeby postawić za swoje. Po*ebane gówno, czuje się jak plebs i wku*wia mnie to wszystko. Taki wielki kryzys, a banki w Polsce wyniki Q1 21vs Q1 22 takie, że marże wyjątkowo wysokie i banki zarobiły kupę kapusty w 22vs21. Gdzie tu sens gdzie logika. Dymają wszystkich. Nie chce brnąc w to dalej, bo się zaczynam denerwować na samą myśl o tym ile znajomi płacą raty kredytów i jakie to są wzrosty. To jakbym ja z N. pare miesięcy temu podpisał ten kredyt na 500k, to dzisiaj pewnie leżałbym na gołej posadzce w niedokończonym domku w pozycji embrionalnej ze zmoczoną pieluchą i ssąc kciuka śpiewałbym parostatkiem w piękny rejs.. czekając na 4300 raty/ms-c dla banku. Szok niedowierzanie, ale już koniec bo przecież nie o tym miałem pisać. Sobota nadeszła raz dwa, a w głowie już wszystko ułożone. Rano pobudka, śniadanko :

Myśle, że N. ma ze mną dobrze ❤️, ale i ja z nią. Jak jest dla kogo to wtedy się chce 5 razy bardziej 😉

Po śniadanku misja. Musieliśmy jechać na szoping budowlany w celu kupienia łopaty, farby i taczki. Dwie z trzech rzeczy kupiliśmy. Taczek nie było jakiś dobrych. Stały na dworze, całe pordzewiałe, odpuściliśmy. Reszta sprzętu była już na działce. Pojechaliśmy pomalować szopkę, zaimpregnować przed słońcem i działaniem promieni UV i inne tiruriru😜 dodatkowo musiałem wszystko poukładać w tej szopce. Wszystko było jakoś tak, niepoukładane. N. wartko zabrała się za malowanie. Ja posprzątałem, trochę pomogłem malować, ale dostałem opierdziel, że źle maluje więc poszedłem robić coś innego. Za szopą na jakiś 4m2 wyrwałem wszystkie chwasty, przekopałem, wyciągnąłem jeszcze raz chwasty i przekopałem.

Powyrywałem chwasty, ale tutaj na brzegu ładna trawka, chabry, jakaś stokrotka to mówię zostawię. 😌

Pomyśleć można, a co on tu odj*bał za „szopkę” z tym.., tą.. ziemią? Spieszę wyjaśnić. Tam na tym piasku i tym komicznie wyglądającym placku wody 🤣🤣🤣 są takie gliniane korki, które mają w sobie mnóstwo nasion. Wyrosnąć ma tam podobno mega super jakaś łąka kwietna dla pszczółek. Dostałem to z pracy w ramach eco programu xDD. Oczywiście nie zostawiłem tego tak polanego. Miałem 2x5l wody. Wylałem to i efekt jest powyżej. Mamy już wodę na działce, ale nie możemy jeszcze z niej korzystać. 😁 Na szczęście 100m od działki przez lasek mam jeziuro. Bańki pod pachę i ogień po wodę. Podlałem to jeszcze raz i będzie cacy. Tą glinę jak się zleje to podobno długo trzyma wilgoć i wyrost tam tych kwiatków różnorodnych jest spory. Niech się rozsiewają 🌸🌼🌾🌺🌻🍃🌪🌪🌪. U nas tam od zachodu podwiewa, o właśnie tam właśnie tam —>

Z jednej strony las, z drugiej taki widoczek. Zamieszkam tu chyba w namiocie.

zawsze przyjemnie tam z tamtąd wieje wiaterek, mam nadzieje, że to się ładnie rozpyli i pszczółki będą miały jak zbierać miodek dla misia. 🌝🌝🌝🌝

Po kilku godzinkach przyjemnej pracy, zawijka do domku. Upypłani tak, że muchy do nas leciały, ale w tle 34 stopnie i zero chmurki. Jeszcze wcześniej, wcześniej kupiliśmy truskawki.

Świetnie spędzony czas. 🌝 wszędzie miałem piasek od przekopywania tego kawałka ziemi, sucho tam max. Marzyłem, żeby już się wykapać, zjeść obiad, który przygotowaliśmy wcześniej i w sumie wyłożyć się na kanapie i wyjątkowo spojrzeć na KSW. Rzadko oglądam, nawet bardzo. Przyciągnęła mnie tym razem postać Szpilki w debiucie, tym bardziej z Radczenką. Walczyli kiedyś w boksie i tam był jakiś kwas z wynikiem z tego co pamietam. Ja właśnie bardziej jestem fanem boksu i szanuje Szpilkę za to, że walczył z gwiazdami boksu na świecie. Pajacował, owszem, ale boksować też potrafi. I niech nikt mi nie pie*doli, bo byle sznurek nie dostaje walki z Wilderem. Szkoda, że przegrał i trochę niepotrzebnie pchał się do ciężkiej. To nie jego waga. Wasilewski mówił, że nie może sobie tego wybaczyć. Twierdzi, że gdyby Szpila został w cruiser i dał się bardziej poukładać to by został mistrzem świata. Być może. Nie dowiemy się już raczej tego. Szkoda chłopa. Debiutował w mma. I nie znam się na tym jakoś bardzo, ale uważam, że jakieś tam lekcje chyba odrobił, bo doje*ał tego radczenke ostro. Nieźle, ciekawe jak można nazwać walkę. Freakfight to chyba nie, zawodowcy też nie, bo jeden i drugi bokser. 🤷‍♂️ Ciekawa gala. Zastanawia mnie tylko co się dzieje z Borysem, taki fighter, pamietam pierwsze walki KSW to się czekało, bo było raz na kwartał i się tam bili mocno. Tak jak wcześniej mówiłem, nie jestem ekspertem tylko narrratorem, ale Borys bił się wczoraj z powietrzem, a nie z przeciwnikiem. Przecież za markowanie uderzenia nikt nie punktuje. Jakoś tak szkoda gościa, czegoś mu brakuje, takiego kończącego jebni*cia. Technikę to on ma, tylko jakoś tak. Słabo. Mnie by pewnie w 13 sekund obskoczył. Człowiek mądry na kanapie przed telewizorem przegryzając jakieś snaki. Ekspert. Łatwo oceniać. Można by się tu nad tym rozwodzić, bo w sumie płacisz to możesz co chcesz i snuć inne filozoficzne sentencje i tak wniosek jest jeden. Każdy kto tam jest, to Tytan pracy i 100% zasłużył żeby tam być. Kocha to co robi więc nie pracuje tak naprawdę. A Ty czy ja prawdopodobnie cieszysz się ostatnia chwilą, bo za chwile znów orka w pracy, której do końca nie wiesz czy lubisz.

Można by pisać i pisać, temat rzeka.

Ale się rozpisałem kurka wodna. Wystarczy. Eloo

17.06 drugi odcinek

Muszę trochę nadrobić pisanie, bo ostatnio jakoś nie było weny. Dziś święto. A więc kolejny już raz będzie wątek związany z kościołem. Czy to jakiś znak?

W sumie nie wiem od czego zacząć, bo jak wczoraj czy tam przed wczoraj doszły mnie wicie z Koła, dotyczące ślubu z ostatniego posta, to włos mi się na głowie zjeżył i wyciągnąłem jeszcze kilka dodatkowych wniosków wycelowanych w stronę tejże instytucji nie płacącej podatków, a raczej osób które do niej należą. Para młoda – już po urlopie, odprężeni, relax, wspomnienia i pewnie mnóstwo cudownych chwil wraca do domu. Zaczynają „normalnie” funkcjonować już jako małżeństwo. J., czyli panna młoda wybrała się do urzędu stanu cywilnego w celu dopełnienia papierologii związanej z ślubem. I co się okazuje? Ksiądz, który udzielał ślubu, ta pała, zapomniał w czasie doręczyć papierów potwierdzających zaślubiny i ślub jest nieważny. Nie chce sobie wyobrazić co J. musiała w tym momencie poczuć. Pewnie ciężki wkurw połączony ze smutkiem, niezrozumieniem. Współczuje. W urzędzie dowiedziała się jeszcze, że w sumie to nie pierwszy taki występ księdza. I co teraz? Nie ma wyjścia. Trzeba wziąć ślub w cywilnym z datą inna niż ślub rzeczywiście się odbył. Piękny ślub, ekstra wesele, pewnie świetny urlop i zamiast cieszyć się tym co dalej, trzeba rozwiązać ten problem. Oczywiście jako osoba pośrednio uczestnicząca, deklaruję pomoc. Pomyślicie pewnie – jak można rozwiązać taką sprawę? Ksiądz wziął grubą kapustę, oczywiście bez paragonu, no bo jak. Śladu po tym nie ma. Pozostaje jedyna słuszna droga – sądowa. Dodałbym jeszcze do tego trochę pikanterii i dobudowałbym rozjazd tej drogi w postaci mediów. Ogólnie to w głowie się nie mieści. Kolejny raz mógłbym się rozpisać na temat tego co myśle, ale nie chce. Nie chodzi mi o wiarę, ale o księży, którzy rujnują symbol kościoła. No i tyle na ten temat. Jeszcze jedno, dziś święto, procesje. Kiedyś jak byłem małolat i chodziłem do kościoła, bo tak było trzeba to na takich procesjach w naszej małej parafii było tyle ludzi co komarów latem przy rzece, a dziś? Dziś jechaliśmy na rowerkach po Poznaniu, parafie duże, mnóstwo ludzi tu żyje i idzie procesja. Może ze 100 osób i większość to osoby 50+. Nie chce tutaj kategoryzować ani oceniać, bo mam wielu znajomych uczęszczających do kościoła i tego nie neguje, ale jaki wniosek się nasuwa? Ja wam nie powiem, bo jestem tylko narrratorem i opisuje tu historie chore.

Dobra teraz druga, przyjemniejsza cześć teksu na osłodę, żeby nie było, że po przeczytaniu, pozostanie tylko niesmak. Nic bardziej mylnego. Tak jak już wcześniej pisałem, święto. Święta mają też duże plusy. Jakie? No na przykład dzień wolny od pracy w samym srodeczku tygodnia. Jutro tylko do pracy i znów weekend. Z racji na to, że taka ładna dziś pogoda, postanowiliśmy z ukochaną, że jedziemy na wycieczkę rowerową. Oczywiście zanim wyruszyliśmy trzeba było się odpowiednio przygotować, zjeść śniadanko na spokojnie. Trasa zaplanowana. Długość – około 40 km. W takim przypadku nie może obejść się bez postoju, smakołyków na połowie drogi i jakiegoś dobrego napitku. Śmiało można nazwać to piknikiem 😁. Wczoraj jedliśmy pizzę, którą sam skleciłem i zostało składników na tyle, że rano jeszcze przed śniadaniem ukręciłem drugą, na drogę. Później śniadanko. Dzisiaj na śniadanko chlebek maczany w jajku i przyprawach, na to szparagi z boczkiem i sadzone jajo 😌😌😌. Tak wiem, moja kurtuazja kulinarna nie zna granic 😜😜.

Wyruszyliśmy. Pojechaliśmy kawał drogi, pół na pół droga asfaltowa z polną. Ekstra widoki. Cisza spokój, świeże powietrze, zielono, kwiatki pachną. Bajka. Jechaliśmy również nowo otwartą trasą na naramowicach – wiadomo N. głęboko już zakorzeniona w poznańskie inwestycje miejskie – musieliśmy tam być 😊😊. Nogi w dupie, bo nakręciliśmy prawie 43 km. N. forma jak kolarz, jeździ co dzień do pracy bajkiem prawie 10 km w jedną stronę, to forma sztos. Ja jeżdżę 300km, ale samochodem xDD. Tez dobra forma. Zarzucam kilka zdjęć z wyprawy i idę w kimono, jutro ciężki dzień. Tak oto kończy się na dziś, ta słodko gorzka historyjka.

Traska dla trampka, nowe, prestiżowe rozwiązanie. Nie widać torowiska, kwitną kwiatki, jest ładnie 🙂
Ja czuje, Ona nie 🌹
Punkt na mapie – „widok na Poznań” tu zrobiliśmy sobie mały piknik. W tle betonowe lasy.

Piooona

16.06

Gdyby ktoś kiedyś, z 10 lat temu mi powiedział, że mój jeden z niewielu BF, który jest dla mnie jak brat, którego znam najdłużej ze wszystkich moich ziomali i ślizgaliśmy się nieraz na jednym gównie, ustatkuje się najszybciej – kazałbym się tej osobie popukać w głowę. Na betcliku jakby był taki zakład, to na to, że K. ożeni się z piękną Panną młodą jeszcze przed 30 kurs byłby 200. Już na początku nasuwa się bardzo poważny wniosek. Nie graj na betcliku. 🤣

W sobotę 4.06 NADEJSZŁA wiekopomna chwila.

Od początku. 2.06 wracaliśmy z N. już do koła, bo moja ukochana do fryzjera chodzi od zawsze w kole, a przed weselem wiadomix, – fryzurka musi być. Do tego ja, dzielny i charyzmatyczny świadek, który zobligował się do pomocy dnia następnego w postaci przewiezienia fantów od Pana młodego na salę weselną. Of kors, zawsze służę pomocą, czy to im, czy każdemu kto tego potrzebuje. Wychodzę z założenia, że karma ta sucz zawsze wraca. I ta zła i ta dobra mam nadzieje też. Dlatego staram się robić tylko dobre rzeczy 😇😇😇. Dodatkowo w piątek na 17 czy tam 18, mieliśmy iść do księdza. Myślałem, że iść do księdza znaczy jechać na plebanie, podpisać dokumenty i zawijka. Niestety nie zawsze tak się dzieje, ale tym razem moje rozumowanie było błędne. Przyjechałem po parę młodą wcześniej i razem pojechaliśmy pod kościół. W ciągu dnia dowiedziałem się jednak, że najpierw idziemy na mszę i do spowiedzi. Ogarnął mnie wszakże delikatny stres z tym związany. W ogóle moja obecność w kościele w ostatnim czasie jest tak duża, że może zaraz z przyzwyczajenia zacznę chodzić na sumę co niedziela na 12 😇😇. W międzyczasie pod kościołem postanowiłem, że nie idę do spowiedzi i nie przyjmę komunii świętej. Przecież żyje w nieformalnym związku, poza tym ten kto mnie zna wie, jakie mam podejście do sprawy. Oki, poszliśmy na mszę. I co? Młodemu się przypomina, że nie wziął koperty z kapustą dla papy. Już wkrada się delikatna panika, bo przecież po to tu przyjechaliśmy między innymi, żeby młodzi zabulili za ślub i inne poboczne opłaty jak np. sprzątanie kościoła – 100 zł xDD. No nie ważne, szybka zrywka w trakcie mszy do chaty. Pan młody świeżo po spowiedzi, my się spieszymy, a tu jakaś laputita się coś pruje po drodze, mimo że zwolniłem 250m przed pasami, to ona stanęła na chodniku czekając aż przejedziemy i coś tam do nas strzelała jakimiś nieprzyzwoitymi epitetami, których nie będę przytaczał. Oczywiście w ramach wysokiej kultury osobistej z naszej strony, sytuacja zmusiła nas do równie uprzejmej odpowiedzi w kierunku tej Pani, po czym kulturalnie pojechaliśmy po koperty trzy i zawijka do kościoła. Wydaje mi się, że w tym momencie spowiedź nie była już ważna. 🤣🤣🤣😇😇😇

Jakoś minął ten dzień szybko i za chwile już sobota. Jakoś zupełnie byłem na luzie, mimo że pełniłem bardzo ważną funkcję. O 14 zbiórka u Młodego i gramy film. Jestem ciekawy jak wyjdą te filmiki i co tam będzie. Myśle, że będzie śmiechu co nie miara. Poszło sprawnie. Podjechała po nas bryka z szoferem i ogień do kościoła. Oczywiście nie muszę wspominać, że zarówno Panna Młoda jak i Pan Młody wyglądali 10/10. 😁 Ślub poszedł bardzo dobrze, żaden z przyszłych współmałżonków nie powiedział NIE, więc to jest najważniejsze. Nie obyło się oczywiście bez małych komplikacji, ale wszystko wróciło do normy.

Takie tam od tylu. Nie pokazujemy tutaj 🧔

Lets goł tu de party.

Impreza wyborna, wytańczyłem się, wyśpiewałem, najadłem i bawiliśmy się do końca. Zamknęliśmy imprezę z N. Muszę przyznać, że jak na mnie, osobę, która raczej stroni od alkoholu i piję bardzo rzadko, to zrobiłem się jak królewicz. Oczywiście wszystko pod kontrolą, pełen ogar i fason do końca. Chyba pierwszy raz znalazłem znak = pomiędzy umiarkowanym piciem alkoholu, jedzeniem i tańcem. Byłem podpity i to dość nieźle na sam koniec, ale pełen profesjonalizm do samego końca. W międzyczasie dużo zabaw, śmiechu. Wygrałem chyba ze 3 flaszki. Dj grali dobrą muzykę. Wszystko cacy. Weselicho pierwsza klasa. Oby takich więcej.

Podczas tej uroczystości zostałem wyróżniony i dostałem prezent od państwa P. Rewelacyjny prezencik, przede wszystkim użyteczny i namawiający do złego, a taki prezenty lubię najbardziej xDD

Zostałem uchwycony podczas postoju na Ornaku. Nie jest to do końca moja naturalna pozycja xDD, ale zdjęcie było znienacka.

Czadowy prezent. Obym go nie prze*ebał jak większości zapalniczek. Z zapalniczką zawsze jest taki problem. Klei się do rąk, ale nigdy właściciela i zawsze rotacja tego przedmiotu jest duża. Postaram się aby ta zapalniczka była dla mnie niczym prometeusz dla ludzi tysiące lat temu xd.

Oczywiście nie może zabraknąć autopromocji mojej ukochanej. Niedługo napisze coś więcej ma ten temat. Trzymajcie się krzeseł i obserwujcie. 🧐🧐

Nie muszę mówić, że to dzieło mojej ukochanej. Czekajcie na więcej.

I to tyle w tym poście. Muszę nadrobić, zaraz zabieram się za pisanie drugiego. Muszę też zacząć pisać w domu marzeń, bo zostało niewiele do uzupełnienia żeby być na bieżąco, a i zaraz wlecą nowości.

Elooo

1.06

W piątek piąteczek piątunio, po wyjątkowo ciężkim tygodniu w pracy, przy kiepskiej pogodzie, ale z deszczówkami, poszliśmy na koncert SOKOŁA.

Może zacznę jak zawsze – od początku. Po powrocie z gór liczyłem się z tym, że to będzie ciężki tydzień. Wiedziałem już przed urlopem, że zaraz po mam wizytacje dziewczyny z biura z WWA z udziałem mojego szefa. Czysto w teorii nic specjalnie wielkiego, bo w korporacji sprawdza się czy sznurek się dobrze trzyma i czy nie trzeba go przykrócić albo coś. To tak po korporacyjnemu. Niby nie mam się czym przejmować, bo uważam, że wykonuje swoją pracę dobrze i zawsze staram się być profesjonalny w tym co robię. Oczywiście zdarzy mi się jebn*ć babola nieraz, nie jestem idealny, ale tak jak pisałem wcześniej, staram się być zawsze przygotowany do tego co robię. Jednakże jak stoją Ci nad głową 2 osoby i patrzą jak pracujesz, to nawet jakbyś był wyluzowany jak Bolec z filmu „chłopaki nie płaczą”

to i tak zjada Cię stres od środka. Lubię pracować w pojedynkę. Tak czy owak w głowie wiłem sobie myśl, że po prostu muszą minąć te dni i za chwile będzie lepiej. Tak też było, podszedłem do sprawy najluźniej jak się dało. Poszło mi chyba nie najgorzej, bo nadal tu pracuje 😝😝. I tak właśnie po ciężkim na maksa tygodniu przyszedł piątek. Pogoda jak Maryla Rodowicz – niezmienna od lat. W tygodniu ciepło, przychodzi weekend i piździ. No i w ten piątek.. kurrrcze pióro, mieliśmy bilety na koncert skrzydlatego drapieżnika z WWA. Cieszyłem się na ten koncert, ale pogoda gasiła mój entuzjazm. Ostatecznie padało przez chwile, później już było spoko 🌞🌝. Co do Wojtka i ZET I PE składu – uwielbiam. Słuchałem zipów już za małolata i włożyli duży wkład w kreowaniu mojego postrzegania świata. Dzisiaj jeszcze nie zgred, już nie małolat, a Wojtek często gości na moim doj*ebanym dolbi surdut w Carolinie-(Samochód). Moja ukochana zadbała o to, żeby zakup biletów nie leżał na mojej głowie, bo pewnie byśmy nie poszli albo stali w ogromnej kolejce. Koncert zaczynał się o 21. My jakoś po 20 zajechaliśmy sobie już na parking z 300 M od wejścia na wał, bo to przy warcie było. Jakoś wyjątkowo spokojnie się wydawało. Może tam przy samym zejściu na warte było kilka samochodów, ale ogólnie niedużo. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że ludzi będzie sporo. Ładnie więc poszliśmy sobie do strefy, po nasze opaski wi aj pi, które upoważniały nas do przejścia ze strefy scenowej do strefy baru😏.

Mieliśmy jeszcze chwilkę do koncertu, postanowiliśmy więc, że uraczymy się dobrodziejstwami, które proponował nam bar i food tracki. Wymieniliśmy kabone na żetony i cyk, po piwku i fryteczki. Ogólnie jedzenie mogłoby być ciut lepsze, ale myśle że następnym razem już będzie więcej do wyboru. Były tylko fryty i chamska zapiekanka 🤪. Wzięliśmy manę i pod scenę. Przepraszam, zanim poszliśmy pod scenę, przypomniało mi się, że nie mam fajek. Patrzę żabka jest 300m od miejsca naszego pobytu. Myślę, pobiegnę będę za chwilkę. Okazało się, że to było 300m ale za naszym samochodem, wiec razem wyszło z 700m w jedna stronę. Dramat. Google mnie oszukały. Oczywiście nie zaczęło się punktualnie, standard.

Luz, wybaczyłem Wojtkowi, bo dał taki koncert, że koniec świata. Oczywiście jako stary fan zipskladu, chciałbym więcej nutek z tamtej epoki. Niestety to nie ja decyduje o repertuarze. Nowe nuty też mi siadają więc z wielka przyjemnością wsłuchiwałem się w muzyczkę 😁. W międzyczasie Wojtek z ekipą ładowali wódę i świetnie się bawili. Na sam koniec koncertu puścili jakąś szybką techniawe z ruskimi bębnami i tak dojebali basu, że aż warta zawróciła w korycie i korki wystrzeliły w kosmos. Ogień w szopie. Później odpalili sprzęt jeszcze raz, zagrali dwie nuty w bajkowym anturażu,

Nie mamy za dużo fotorelacji z koncertu, bo słuchaliśmy ☝️
Lepiej jak jest lepiej 😏 wiadomix

Później zdjęcia itp. Oczywiście pare chłopów do zdjęć złapało swoje kobitki za nogi, wsadzili na barana i ogień. Nie skończyłem zadawać pytania N. czy też chce i tak jak zawsze ma obawę przed upadkiem, tak wtedy wskoczyła mi na barki niczym kozica na Tatrzańskie skały. Porobili zdjęcia, w międzyczasie podczas zdjęć leciała sobie muzyczka, dokładnie jedna nuta, która utkwiła mojej ukochanej w głowie i nie mogła sobie przypomnieć. Po koncercie pyta mnie czy pamietam, co to był za tytuł. Niestety, jedyne co pamietam w tym czasie jak leciała sobie muzyczka i wszyscy cykali zdjęcia to modlitwę żeby kolano mi nie strzeliło i żeby się nie przewrócić w tym piaskowym, plażowym podłożu pod nogami, mając przekrzywioną czapkę osuwająca się na oczy i gibałem się w rytm, który wybijała swoim ciałem N. Nie pamietam więc co to za numer. xD

Łikend zleciał jak zawsze – szybko. Dziś już połowa tygodnia i rabota. Byle do czwartku. Elooo

25.05

Usiądź luju, opowiem Ci historie. Dawno dawno temu, na smol wilidż in Poland był sobie mały ja, który od zawsze chciał wysoko, jak najwyżej. Póki co jest na małołączniaku, ale Everest jest w zasięgu. Kiedyś tam dojdę. Interpretujcie to jak chcecie.

To mua, w kapeluszu z pierwszego wyjazdu w góry, mam sentyment. Ten limitowany kapelutek, pozwala mi zachować twarz bez zaczerwienień spowodowanych słońcem.

To koniec tej historyjki. Teraz będą opowieści dziwnej treści. Stało się po raz kolejny. W niedziele wróciliśmy po raz już chyba siódmy z wypadu w góry, który okazał się jednym z lepszych. Zacznę od początku. Kilka lat temu, postanowiliśmy w męskim składzie, że pojedziemy w Bieszczady na surwiwal. Okazał się on takim strzałem w 10, że wszyscy obecni wtedy złapali taką zajaFFkę na góry, że dziś mija sporo czasu od tego momentu, a zajawka ta trwa w najlepsze i rozkręca się do coraz to większych rozmiarów. W Bieszczady przestaliśmy jeździć, bo mega daleko i w sumie zeszliśmy większą część i odwiedziliśmy miejsca, które chcieliśmy. Wiadomo, że Bieszczady są tak duże, że jeszcze kilka wyjazdów musiałoby się odbyć, żeby je zejść wzdłuż i wszerz. My wybraliśmy te trasy, które oddawały najwięcej widokami i szczytami. Mimo, że te góry nie mają wysokich szczytów, to są piękne. Warto tam pojechać i zobaczyć. Miałem okazje spać w starej chatce Puchatka na ziemi ułożony jak śledź, bez bieżącej wody, kibla i prądu. Schronisko jako jedno z niewielu znajduje się na szczycie góry. Prowadził je wtedy gość, którego nazywali wszyscy misiek. Pamiętam jak dziś – wieczór, przeterminowane piwko od miska w dobrej cenie, świeczka, ktoś tam miał gitarę, ktoś tam umiał śpiewać, na dworze wiatr na maksa, zimno – rewelacyjny klimat. To było jedno z najbardziej klimatycznych miejsc w Bieszczadach, które niestety zostało zmodernizowane chyba w tamtym roku bardzo mocno. No słabo, ale z drugiej strony patrząc obiektywnie, to dla kogoś kto nie lubi takich przygód i przechodząc chciałby się zatrzymać, coś zjeść, wypić, przekimać się, to wtedy słabo, bo do wyboru były 2 pokoje 2 osobowe u góry, drugie pomieszczenie to miejsce przypominające bar, w którym nie było podłogi, tylko jakaś taka wyściółka czy coś, ogólnie dość mięciutko, już dobrze nie pamiętam. Wiem, że tam jak się przyszło o 17 to już miejsca na tej wyściółce obstawione. W trzecim pokoju była stołówka, która później była przemeblowana na sypialnie na betonie 🤪 i to ona zostawała tym co przychodzili późno m.in. my . Piękne czasy, ale wcale nie mogę powiedzieć, że nastały gorsze. Wcale nie. Od 4 lat jeździmy regularnie zawsze w maju w Tatry. Nie ma co porównywać Tatr do Bieszczad. To zupełnie coś innego, inny klimat, przede wszystkim inne góry, inni ludzie i śpimy po domkach, a nie na dzikusa. Tak czy owak kocham góry, Tatry też, choć w Bieszczady jeszcze wrócę kiedyś na pewno na taki surwiwal z 17 kilogramowym domem na plecach i spanie gdziekolwiek. Dobra dobra, po bardzo krótkim wstępie, sprawnie przejdę do wypadu tegorocznego.

Wyjeżdżaliśmy w środę i zostawaliśmy do niedzieli. Tego roku oprócz samego wyjazdu i chodzenia, była też niesamowita okazja do świętowania. Mianowicie wyjazd ten był, przynajmniej z mojej strony dedykowany po części mojemu serdecznemu przyjacielowi, z którym znamy się już ponad 20 lat i za chwile bierze ślub z wybranką swojego życia, na którym z resztą jestem świadkiem 🤩🤩. Oczywiście śmiało można powiedzieć, że to był swego rodzaju „kawalerski”, choć nie był to taki typowy, że szarfa ze srajtaśmy, czy koszulka z napisem Pan młody. Nie nie, pan młody zapier*alał po górkach aż mu się kapcie paliły razem z łydkami i zawiasem w kolanie. Poznaliśmy się chyba na początku podstawówki. Mimo, że nie chodziliśmy do tej samej szkoły, mój sąsiad chodził z K. do klasy. Poza tym mieszkaliśmy na wioskach obok siebie to trudno było się nie poznać, tym bardziej wychowaliśmy się w czasach, gdzie technologia dopiero raczkowała, telefony nie miały kolorowych wyświetlaczy i żadne dziecko nie miało w wieku 8 lat iPhone13promegagiga szitu co robi mu papkę z mózgu. Śmiało mogę powiedzieć, że z tym gościem przeżyłem kawał historii i pewnie jeszcze sporo tej historii napiszemy. Tyle co myśmy naodpie*dalali numerów to głowa mała. Tak więc tego roku, weterani górskich szlaków gościli na swym pokładzie honorowego gościa, który co najlepsze nigdy nie był w Tatrach. Myślę, że zapamięta ten wyjazd. Przejdźmy do samego wyjazdu. Jechaliśmy ostatecznie w 4 osoby, ponieważ jeden z naszych podczas misji specjalnej doznał kontuzji kości pod okiem i musiał przejść operację. Mam nadzieje że następnym razem z nami pojedzie. Nie wspomnę już o olimpijczyku, którego mamy w teamie i tym razem też nie udało mu się pojechać, ponieważ przygotowuje się na mistrzostwa świata. 😎 Wstałem w środę o 3.35 rano, zasiadłem na obradach, wypiłem herbatę, zapaliłem papierosa, zapakowałem się do fury, pożegnałem ukochaną soczystym porannym całusem xd i wyruszyłem. Za dziesięć 5 byłem po jednego z byłych komandosów jednostek specjalnych US Navy. Jak to komandos, za pięć 5 już siedział u mnie w furze zapakowany. No to jedzim do koła po resztę składu i później na autostradę i fruuu. 6.30h później byliśmy już w domku na Krzeptówkach.

Widoczek z naszego domku. tarasik, piwko, gril, papierosek. Zdj. pt. „żyć nie umierać”
W prawo od domku taka polanka jeszcze się tu złapała

Trasa bez żadnych problemów, zero korków, na bramkach luzik arbuzik, pogoda petarda. To zwiastowało tylko jedno, że będzie zajebi*cie. Domek okazał się być zlokalizowany w bardzo atrakcyjnej lokalizacji. Jak siedzieliśmy na tarasie, to widoczek mieliśmy prosto na Giewont. Zielono, cicho, spokojnie, w dole, jakieś 50m od drogi, gdzie już nie było słychać samochodów ani nic innego. Relax 100%. Pierwszego dnia odpuściliśmy chodzenie gdziekolwiek, żeby iść szybko spać. Tak też zrobiliśmy. Zaczęliśmy melanżyk bardzo szybko, zostając w domku, paląc grilla, gadając, pijąc itp. Umówiliśmy się, że pobudka o 5 i wyruszamy. Celem dnia następnego był Ornak i jakaś druga górka za Ornakiem. Zaczęliśmy od doliny Kościeliskiej na Ornak i powrót przez dolinę Chochołowską. Gruba misja.

Trasa na ornak, przystanek na herbatke, czy co tam kto woli
Już na szczycie. Widoczki 🔥🔥
Widoki w drugą stronę
Tu już widoczki z tej górki za ornakiem, to chyba też był jakis ornak, tam są chyba 3.
i cyk jeszcze jedno. Mam starego laptopa i u mnie te zdjęcia wyglądają jakbym je robił kalkulatorem. mam nadzieje, że jak czytasz, masz lepszy ekrani widzisz lepiej.

Zrobiliśmy 25 kilometrów tego dnia. Uważam, że to naprawdę niezły wynik. Oczywiście my chodzimy inaczej niż wszyscy. Zatrzymujemy się, patrzymy za siebie, nie tylko przed, podziwiamy widoki. Ogólnie bez spiny. Piękne krajobrazy, spoko trasa, ogólnie 🔥🔥. Każdy dał radę na luzie. Był tam jeden moment taki ciut bardziej skalisty. Jednemu z wędrowców troszkę zadygotała noga, zwłaszcza jak zobaczył, że na tych skałkach był zapalony znicz, ktoś chyba tam spadł 😅😅. Zeszliśmy na dol to było chyba po 18. Cały dzień słońce i piękna pogoda. Tak sobie przypaliłe ręce, że koniec 🌝🌞. Od razu po zejściu pojechaliśmy na zakupy. Stwierdziliśmy, że nikomu nie chce się iść za bardzo na Krupówki i odpalamy gryla. Tak też zrobiliśmy. Każdy był tak zmęczony, że chyba cała impreza zakończyła się o 22 w łóżku i kimono. Chciałbym napisać, że przespałem noc spokojnie, ale w nocy musiałem przetransportować się do pokoju obok, bo przyszły pan młody lunatykował w nocy i przyszedł do mojego pokoju zamiast do swojego i wbił na wyro xDD. Beka, trochę się wystraszyłem, bo było ciemno a on coś majaczył pod nosem xDD. Przeniosłem się na jego wyro i dospałem do rana. Rano pobudka, śniadanko, coś na ząb do plecaka, ciepła herbatka i atakujemy kolejne szczyty. Tego dnia w planach był szczyt należący do masywu Czerwonych Wierchów – Małołączniak. Wybraliśmy jednak mniej uczęszczana trasę przez przysłop Miętusi. Trasa dość wymagająca. Doszliśmy wszyscy do momentu gdzie zaczynał się Kobylarzowy Żleb. Żleb to taka jakby rynna, korytarz okryty z jednej i z drugiej strony górami, a w środku kamyki osuwające się spod nóg. W tym miejscu rozstaliśmy się z 2 uczestnikami podróży. Stwierdzili, że są dość zmęczeni po wczorajszej wyprawie i pójdą sobie o ile dobrze pamiętam na siwą polane, a ja z M. atakujemy ten szczyt. Tak też zrobiliśmy.

Tu był najbardziej cięzki odcinek. to jest ten Żleb. Tu wyglada jak górka na PCK kiedyś w kole. W rzeczywistości było ciut inaczej, szliśmy tam z samego dołu dołu, nawet nie widać tam początku trasy.
MUUUUUEEEEEE!!!!
Widoczki z Małołączniaka. to zdjęcie to jest nic. trzeba jechać zobaczyć
#sponsor #redbull #dożywotnikontraktJakMałysz

Było dość ciężko, bo ta trasa od Kobylarzowego żlebu w pewnym momencie na odcinku chyba 1,5 km ma 500m przewyższenia po kamieniach w tym żlebie. Bardzo fajne, nowe doświadczenie. Przez moment na górze były nawet łańcuchy.

Doszliśmy. Widoki przepiękne. 2098mnpm, może niedużo, ale zapraszam chętnych. Zrobiliśmy ta górkę w takim czasie, że byłem w szoku. Porobiliśmy sobie zdjęcia, wypiliśmy herbatkę i ogień na dół. Zeszliśmy chyba w 1,45h. Mega dobry wynik. Ostatnie metry sobie nawet pobiegliśmy chwile, bo mniej mnie wtedy bolały nogi jak nie musiałem tak hamować. Ogólnie po tym dniu byłem już spełniony co do wyjazdu. Stwierdziliśmy, że idziemy coś zjeść na Krupówki. Oczywiście jeśli chodzi o mnie, prosta sprawa – Burger góralski. Haha 500 g mięsa + dodatki i bułka.

Budzi Grozee.. Skąd wiem? Bo sprawdziłem xd

Czułem że ten luj może być nie do zjedzenia więc podarowałem sobie przystawkę. K. też wziął burgera, ale jego nieposkromiony apetyt, deficyt kaloryczny po ciężkim dniu i brak wyobraźni pokusiły go jeszcze o kwaśnicę z kawałkiem żeberka. 🤣🤣 Skończyliśmy jeść i od razu zawijka do domku, bo nikt nie miał już siły nic robić. Ja tego dnia chyba zasnąłem o 21. Byłem wykończony, bolała mnie stopa. Ogólnie zmęczony, ale zadowolony. Następnego dnia już sobie odpuściliśmy szczyty. Pojechaliśmy sobie na spokojnie na Gubałówkę na piwko, oscypek i odpoczynek. Oczywiście pojechaliśmy kolejka 🤣. Pogoda tak dopisała, że praktycznie cały czas słońce. Jak byliśmy na górze, to ten wiaterek jak zbawienie. Jak słońce wychodziło zza chmurki, to przez spodnie mnie paliły nogi i ręce 🤣. Piękny odpoczynek z pięknym widokiem na Tatry, na trawce sobie leżeliśmy, ptaki ćwierkały – takie chwile się szanuje najbardziej. Ok, teraz wypadałoby wrzucić coś na ząb. Ja średnio głodny, bo jeszcze czułem gdzieś w brzusiu wczorajszego burgerka🤪. Wziąłem sobie mój ulubiony przysmak, wytestowany już nie raz, zawsze w tej samej knajpie. Knajpa nazywa się Gazdowo kuchnia. Dwa plastry oscypka przypieczone tak, że delikatnie się rozlewają, na to idealnie wysmażony boczuś i do tego konfitura z żurawiny. Mniam. Mógłbym jeść coś takiego codziennie. Zjedliśmy, złapaliśmy taxe i do domku, kontynuować odpoczynek. I co, w sumie tak zleciał ten wyjazd bardzo przyjemnie, zaraz czas do domu. Z racji, że kawałek do tego domu mieliśmy, postanowiliśmy, że postaramy się zebrać jak najszybciej potrafimy i ogień do domu. Tak też było, każdy wybudził się przed budzikiem, o 8 już robiliśmy desant z zakopca. Droga jak i w pierwszą, tak i w drugą stronę była totalnie bez muki. Dojechaliśmy w 6,5 h do Poznania przez Koło. Myślę, że to niezły wynik. O 15 już byłem w domku, w ramionach ukochanej 😏🌝.

Tak skończyła się przygoda czterech wędrowców w nieznane. Trzeba góry szanować, bo to one są duże, a Ty mały, jak psikutas – bez „s”.

Elo.

13.05 motyla noga Tomka Mazura

Dziś opisze wątek kościelny, który spotkał mnie w tamtym tygodniu. OCZYWIŚCIE ŻEBY NIE BYŁO, TO MOJA SUBIEKTYWNA OPINIA. NIE NEGUJE TEGO, ŻE KTOŚ JEST WIERZĄCY I UCZĘSZCZA DO KOŚCIOŁA. SZANUJE TO.

Postanowiłem to napisać tylko dlatego, że po prostu krew mnie zalewa jaka w kościele panuje atmosfera, hipokryzja, czego się oczekuje od parafianina i czemu tacy ludzie tam służą. Dodatkowo zadaje sobie pytanie, ale nie potrafię na nie odpowiedzieć – dlaczego Kościół nie odprowadza podatków, skoro niby co łaska, ale większość daje 5 dych albo stówę

Od początku. Jakiś czas temu nasi przyjaciele poprosili mnie abym został chrzestnym u ich syna. Bardzo się cieszę na taką okazje, ale myśle że w moim przypadku ostatni raz już chyba. I teraz tak. Ogólnie jestem wychowany w rodzinie katolickiej. Byłem chrzczony, byłem u komunii, bierzmowania. Jednak nadszedł ten czas kiedy już byłem na tyle dorosły i dochodziłem do różnych wniosków sam, że ostatecznie nie wierze za bardzo w to wszystko, za dużo jest nie spójnych rzeczy. Uważam że kościół to bardzo sprawnie działająca organizacja, która działa w zmowie z państwem, a nie powinna. wpie*dala się w politykę, a tak też nie powinno być w ogóle i do tego ksiądz, który powinien żyć w celibacie, być przykładem dla wielu, mówi jak masz żyć np. w małżeństwie, a sam chodzi na ku*wy, ma dzieci z jakimiś pannami albo przepierd*la siano z tacy na maszynach lub w kasynie jeżdżąc tam do*ebanym mercedesem klasy S 🤣🤣 , do tego doi pieniądze nie odprowadzając żadnych podatków. Podaje tu potwierdzone przykłady z parafii w których kiedyś mieszkałem. Śmiech na sali. Nie będę się tutaj rozwodził więcej nad tym, bo mógłbym sypać przykładami jak z rękawa, które potwierdzają tylko, że duża cześć księży, to nie jest dobry przykład, a powinien. Nie wspomnę już o filmach (Spotlight – masakryczny film), dokumentach itp. Książkę bym napisał o tym co myśle na temat kościoła i jak bardzo poszkodowani są prawdziwi księża z powołania, którzy rzeczywiście zaangażowali się w to 100% i cierpią przez takich zjeb*w. Niestety na swojej drodze spotkałem tylko jednego takiego księdza. Dęby szlacheckie, ksiądz proboszcz Bulinek. Po prostu mądry człowiek z kapłańską misją. Tak sobie wyobrażam duszpasterza – mądry, potrafiący słuchać, posiadający potężna wiedzę na temat kościoła i wiary, wyznający wiarę z pasją. Taki był ksiądz w dębach szlacheckich. Nigdy nie prosił o pieniądze. Ludzie mu sami dawali. Chłop pięknie wyremontował cały kościół, cmentarz. Przyznam, że jak zdarzało mi się być tam w kościele, to nawet czasem wsłuchiwałem się w to co mówił, bo było to dość mądre, sensowne i nigdy nie nawiązywało do polityki czy sytuacji w państwie i tak kurła powinno być. I teraz nawet tam się popsuło. Kościół prowadzony przez proboszcza, który pracował na taka dobrą opinie dziesiąt lat, niestety też już poszedł w niepamięć. Proboszcz już słaby, schorowany – podobno już nie odprawia mszy. I teraz hit, zastępuje go już drugi w przeciągu 2 lat ksiądz. Dlaczego? Ano dlatego, że pierwszy opie*dalał narkotyki dzieciakom i jakimś szemranym typom. Normalny człowiek zaraz by trafił do puchy – księdza przenieśli na podlasie czy gdzieś tam 🤣🤣🤣 żart. Teraz jest drugi i ostatnio była sytuacja, że parze urodziło się dziecko i chcieli je ochrzcić. Ksiądz był tak naje*any podczas chrztu, że rodzice poszli do proboszcza i ten cofnął chrzest i ochrzcił małego jeszcze raz 😅😅 to jeden z wielu przykładów, który powoduje, że nie chodzę do kościoła i strasznie boli mnie to, że ta garstka uczciwych kapłanów z powołania wyznająca szczerze swoją wiarę jest wrzucona w jeden worek z tymi ludzkimi parchami, pedofilami i innymi złoczyńcami. Mój mózg nie potrafi tego zrozumieć, czemu nikt z tym nic nie robi.. tak jak pisałem, mógłbym napisać książkę z moimi przemyśleniami na temat tego wszystkiego. Jednakże nie zamykam się na wiarę w 100% i jeżeli spotkam na swojej drodze duszpasterza z prawdziwego zdarzenia, chętnie go wysłucham i może się nawrócę, bo póki co to nie wiem czy z księdzem chciałbym ubić muchę w kiblu, jak mówi klasyk 😀 ale się rozpisałem, a miałem napisać tylko o moim przypadku z paru dni wstecz.

Teraz opisze przypadek i poradzę, jak załatwić zaświadczenie, że mogę zostać chrzestnym. Poszedłem do kościoła w miejscu zamieszkania. W zasadzie to byłem 4 razy. Za pierwszym razem ksiądz powiedział, że w sumie nie wie czy mieszkam akurat tam gdzie mówię i żebym przyniósł jakieś potwierdzenie miejsca zamieszkania. I tu jakby ok, jest to do zrozumienia, miasto duże itp. Myśle, wpadnę następnym razem za 2-3 dni, mimo że N. mówiła żebym szedł od razu – nie posłuchałem. Idę za te 2-3 dni, czekam w poczekalni i już słyszę, że jest inny ksiądz i ludzie którzy tam są, mają ewidentny problem, żeby dogadać się z księdzem w celu ustalenia mszy w intencji zmarłego. Wyszli zdenerwowani max. Dobra teraz ja. Wchodzę, tłumacze sytuacje, wziąłem, ze sobą umowę najmu. Ksiądz patrzy i mówi, że on to mnie w kościele nie widuje i mi nie da tego zaświadczenia. To ładnie, już się podirytowałem, ale nie poddaje się tak szybko. Wyuczony handlowiec wie, że jak pojawia się problem, trzeba się zastosować do jednego z kroków rozmowy handlowej i poznać ten problem i obiekcje pacjenta. Wybrać tą obiekcje, która wydaje się być ta jedyna i prawdziwą i to ona tworzy problem. Później ją obalić i osiągnąć cel. Rozpracowałem problem tego księdza w 3 minuty bardzo dogłębnie – był idiotą. Uciąłem sobie bardzo burzliwą pogawędkę na temat tego, kto powinien być chrzestnym i jakie cechy powinny go wyróżniać. Niestety nie udało mi się załatwić tym razem też tego zaświadczenia. Wychodząc, ksiądz powiedział (kłamał), żebym przyszedł w czwartek za 3 dni na 19.10 do biura, będzie otwarte i wtedy będzie ten ksiądz, z którym rozmawiałem na samym początku i niech to on zadecyduje. Mówię, no ch*j, poświęcę się i zrobię to dla młodego, choć kosztowało mnie to bardzo dużo stresu, niepotrzebnych negatywnych emocji, ble. Myśle, że następnym razem jak ktoś poprosi mnie o zostanie chrzestnym, to chyba odmówię. Dwóch cwaniaczków mi wystarczy 😃. Nie lubię robić czegoś wbrew sobie. Dobra dalej. Idę w czwartek i co? Biuro zamknięte i kartka, że dziś od 19.10 jest msza dla dzieci i próby komunijne.. zostałem wysterowany przez księdza na sile do kościoła, co jeszcze bardziej nakręca moją spirale wkurwi*nia, bo wątpię ze próby do komunii planują na godzinę przed rozpoczęciem. Mówię spokojnie, panowie sobie ze mnie robią jaja, ale to ja potrzebuje zaświadczenie, tym bardziej, że rodzice młodego już wkurzeni na mnie delikatnie, że tak długo to trwa i w sumie się nie dziwie, bo szukać nowego chrzestnego 8 dni przed to lipa. Dobra zostaje. Siedziałem tam godzinę. Skończyło się. Idę do zakrystii, a tam proboszcz. Przewijam mu kulturalnie temat, a on do mnie, że dzisiaj mi na pewno nie wystawi tego zaświadczenia, poza tym on mnie nie widzi w kościele i uczciwym według niego będzie kiedy jutro, czyli piątek przyjdę na 9 na spowiedź, a później na 15 na msze dla dzieci służyć czynnie w mszy jako ministrant. 🤣🤣🤣🤣🤣 Stwierdziłem, że się nie dogadamy i wyszedłem. Gdyby nie był księdzem, to chyba bym mu klupnął. Obok byli jacyś rodzice dzieci i ten jeden ojciec widziałem, że pod nosem walił podśmiechujke. Co dalej?? Na szczęście zawsze przy moim boku jest N., jak wujek dobra rada w misiu, kurka wodna. Powiedziała, żebym spróbował jechać tam gdzie łatwiłem dla pierwszego chrześniaka. Tak też zrobiłem. Stwierdziłem, kurrrcze pióro, że wypłacę 2×50 zł, bo chyba o to chodzi i idę na całość. Wszedłem do kancelarii paraf. na wstępie uiszczając dobrowolna ofiarę na kościół i wtedy wytłumaczyłem swój problem. Zaświadczenie trzymałem po 3 minutach w ręku, w międzyczasie ucinając sobie przyjemna pogawędkę. Tak to nie powinno wyglądać, motyla noga.

Znajdź dla mnie radę, wuju

Zaczynamy week, lecę na trening z ziombalem. 🦾🦾☝️☝️