Kurka wodna, dawno mnie tu nie było. To nie znaczy, że odpuściłem. Nie ma opcji. Coś nie miałem weny w ostatnich tygodniach na nic. To normalka, zawsze ten okres przejściowy z zimy na wiosnę jest dla mnie bardzo ciężki. Pogoda świruje, a wraz z nią ja. Wiadomix, meteopaci tak maja, że nawet zmiana o kilka hektopaskali może powodować zmiany nastroju, bóle głowy itp., a w marcu i kwietniu były dni gdzie w ciągu 3 h ciśnienie potrafiło zmienić się o 18hPa. Na szczęście zaczęła się na dobre wiosna więc i ja wracam. Na sam początek kilka foteczek z wypraw rowerowych i tych pieszych.










Oczywiście nie mogło obyć się ostatnio bez odwiedzin ogrodu w Kórniku, gdzie robiliśmy dwa podejścia. 3 maja jak pojechaliśmy to w sumie nic z tego nie wyszło, bo było tyle ludzi że w sumie ciężko opisać ile. W sumie jest jedno takie stwierdzenie, które doskonale opisuje stan rzeczy na ten moment i odzwierciedla ilość ludzi w tym miejscu 3 maja. W CH*J. Zawijka na pięcie i do chaty, później na rowery. Pojechaliśmy dzień albo dwa później, jak już nie było żadnego święta i udało się pospacerować, popatrzeć, cyknąć pare fajnych ujęć zarówno dla nas do prywatnej galerii jak i na bloga- bez nas.





Plany co do bloga były spore, miałem wrzucać postępy z treningów itp. No trudno, nie wyszło xd. Oczywiście to nie znaczy, że nic nie robiłem. Teraz jakbym miał opisać co działo się u mnie przez prawie miesiąc, to bym musiał wziąć dzisiaj wolne. Nie mam aż tak dużo czasu żeby pisać, dodawać zdjęcia itp. To wiąże się z reguły z tym, że trzeba usiąść i poświecić temu chwile. Nie nagrywam vlogów, więc żebyście mogli coś przeczytać, trzeba to napisać. Narazie nie będzie żadnych vlogow, bo średnio chciałbym pokazywać facjatę. trzymam się swojego – tworze bloga i opisy, żeby nie zapomnieć jak się pisze niektóre słowa i w ogóle jak się pisze. W sumie taki był zamysł powstawania tego bloga. Nie lubię czytać książek, a zapominałem jak piszę się niektóre słowa i w sumie to się nasilało. I tak oto sobie tu jestem.
W końcu świetna pogoda, słoneczko świeci. Chce się żyć. Odpaliłem już jakiś czas temu rowerek i kręcę kilometrówkę. Musi być chociaż zalążek formy we mnie, bo za tydzień lecimy w góry, a chwile później ważny dzień dla naszych przyjaciół 🦾🦾. Już się nie mogę doczekać.

Trip pierwsza klasa. 25 kilometrów wzdłuż wału Warty. Po 25 km i znalezieniu idealnego miejsca na postój, szybkie rozpakowanko mandżuru i piknik. Odpaliliśmy sobie w kretowisku małe ognisko, wrzucając do środka 4 zawinięte w sreberka kaszaneczki. Piwko, świeże bułeczki, kaszanka zrobiona w 7 minut i uczta – do tego piękne widoczki, śpiewające ptaki i nic więcej. Rewelacja. Relax 100%. Później powrót na chatę już asfaltem i tak oto zakręciliśmy 51 km. Wróciłem do rodziców do domu chyba koło 14, a o 15 ogień na pole sadzić warzywka. Zmęczenie sięgało zenitu. Poszedłem spać po 21 chyba. Niedzielka grill i do Pzn do ukochanej, bo została w domku.
W międzyczasie byliśmy z N w paru miejscach, mam sporo zdjęć, ujęć z drona, ale tutaj tego chyba nie będę wrzucał, przynajmniej filmików, bo ważą bardzo dużo i moment by mi zabrakło miejsca. Będę tutaj wrzucał pewnie większość zdjęć i treść, a na fejsa będę wrzucał filmiki. Kur*a, przydałby mi się telefon jakiś lepszy, bo tak żeby coś tu wrzucić muszę robić jakieś alpejskie kombinacje. Tu zgrać żeby tam wgrać i później się z tym pier*ole sporo czasu. I tak to się kręci. Przyspamuje tez trochę fejsa dzisiaj filmikami. Ciekawe czy da radę to wrzucić, bo te filmiki ważą tone.
Tymczasem zbieram się na robotę. Nie chce mi się. Chciałem opisać jeden kościelny incydent, ale stwierdziłem, że taka perełka zasługuje na oddzielny post 🙂
Piooona