9.03

To co się dzieje od kilku, kilkunastu dni to jest jakiś dramat. Dosłownie ze wszystkim. Paliwo w Poznaniu już kręci się cenowo koło 8 zł, wszystko drożeje z minuty na minutę. Co w tym czasie robią polaczki? Jeszcze bardziej nakręcają ceny i wykupują wszystko jak leci, do tego prywaciarze, którzy tak nakręcają ceny i sami niszczą wszystko od środka. Coraz bardziej jestem pewny, że za chwile wszystko jeb*ie na pysk. W sobotę zadecydowaliśmy ostatecznie, że wstrzymujemy się z budową. Płakać mi się chce jak o tym myśle, zżera mnie stres, ale to jest jedyny słuszny wybór na ten moment. Nie możemy teraz zacząć. Materiały budowlane rosną cenowo w takim tempie, że wczorajsza cena dziś już jest nieaktualna. 70% stali do Polski przyjeżdża z Ukrainy i rosji. W ciągu kilku dni stal 35% do góry. 2 tyg temu tona stali 5000 zł. Dziś ciężko już zaleźć taniej jak 7200 za tonę i to nie koniec. Dodatkowo Polacy żerują na całym tym gównie i nie chcą sprzedawać tego co zakupili wcześniej. Czekają aż cena wywinduje i osiągnie szczyt. Wtedy to co kupili po 4200 w hurcie sprzedadzą po 10000, bo estymuję, że za pare dni taka cena będzie obowiązywać. Skandal. Tak samo butle z gazem, wczoraj rozmawiałem z mama, ma punkt wymiany butli z gazem. Wczoraj dostała nową cenę. Z absurdalnych 87 złotych za butle, dziś już trzeba zapłacić 120 zł. Jakim ku**a cudem. Od razu dystrybutor tego gazu powinien być podje*any do UOKIK, bo nierealnym jest wzrost ceny o tyle z dnia na dzień, tym bardziej, że pewnie ma stara dostawę gazu, ale już frajer winduje cenę, żeby zarobić jak najwiecej. Jak ma być dobrze. W ogóle mam wrażenie coraz bardziej, że ta cała wojna to jakiś potężny układ polityczny. Tak samo myślałem o pandemii i nie mam już dziś złudzeń, że ta pandemia to był pic na wodę fotomontaż. Nie wiem jaki to układ polityczny co do tej wojny, ale wydaje mi się że chodzi o potężne złoża ropy i gazu, które są na Ukrainie. Każde państwo jest uzależnienie od rosji tak bardzo, że mają teraz posrane gacie. Wojna trwa, NATO, USA jest temu przeciwne, a mimo wszystko ropa z rosji idzie i dziennie do tego chu*ka na Ural wpływa 600 mln €. To ja się pytam gdzie tu sens gdzie tu logika. Nie znam się, to są moje widzi mi się. Być może jest zupełnie inaczej. Druga sprawa – media. Skoro media tak zajebiś*ie zmanipulowały ludzi co do pandemii, zasiali strach, niepewność, to co kur*a nagle teraz jak jest wojna media stały się prawdomówne i rzetelne? Nie chce mi się w to wierzyć. W nic już mi się nie chce wierzyć. Nie chce być czarnym prorokiem, ale skoro teraz już paliwo kosztuje grubo ponad 7 zł, a przypominam że nie ma normalnego VATu, dolar na kilka dni temu kosztował prawie 5 zł to przewiduje w tym roku nędzę. Mega mi smutno, że nie zaczniemy budowy tak jak planowaliśmy, ale nie zamierzamy umierać za 10 lat. Zdążymy się wybudować i spędzić tam resztę życia w spokoju i ciszy, z dała od tego całego gówna. Narazie dajemy na wstrzymanie, jest zbyt gorąco, żeby podejmować jakiekolwiek kroki. Obserwuje rynek budowlany na bieżąco. DRAMAT. Nie chce mi się chodzić do pracy, chyba mam jakieś zalążki depresji. Chciałoby się powiedzieć jak jacula

Jacula doskonale oddaje to co chciałbym teraz powiedzieć

Lecę na robo. Jedyne co mnie pociesza to to, że mam obok siebie Ciebie i grono bliskich, samemu by człowiek ochu*ał. No i za chwile wiosna. Wsiadamy na rower i odcinamy się od tego syfu. Elo

Wojtek sokół na dziś. Idealnie oddaje to, co chciałbym powiedzieć. Jeszcze będzie czas.

3.03

No grubo. 24.02.2022 to oficjalna data, kiedy ruski napadli i zbombardowali wojskowe bazy Ukrainy. Można powiedzieć śmiało, że zaczyna się gruba wojna. Putin ta rosyjska parówka, siejąc w Rosji propagandę powiedział, że będą przeprowadzać akcje specjalna w Donbasie, a zaatakował praktycznie wszystkie militarne stacje Ukrainy. W głowie się nie mieści, że w 21 wieku będzie się odstawiał taki cyrk. Myślałem, że w dzisiejszych czasach takie sprawy załatwia się dyplomacją. Oczywiście jestem za tym, żeby Ukraina wygrała i dalej była Ukrainą i żeby to się skończyło. Jest mnóstwo niejasności związanych z tą wojną i wiele rzeczy nie rozumiem, ale to tylko moje widzi mi się, bo nie znam się na polityce. Putin to cwany skur**el, ale mam nadzieje że znajdzie się ktoś, kto ma większe jaja niż on i to zakończy. Powinni ogarnąć jakiegoś szakala, co by go odj**ał.

Nie chcem wyjść na jakiegoś nieempatycznego gnojka, którego nie interesuje wojna i jej skutki, ale nie będę cały czas pokazywał obrazu wojny tutaj na tym blogu. Dlaczego? Ano dlatego, że z każdej strony otacza nas dramatyczny obraz Ukrainy i postanowiłem, że tutaj zrobię mój mały azyl i będę pisał raczej o moim mikro otoczeniu i o tym co u mnie. Oczywiście jak wydarzy się coś przełomowego, to na pewno się znajdzie tu jakiś komunikat dot. Ukrainy.

Tak więc wracając do mojego otoczenia. Od jakiegoś czasu z ziomalami planowaliśmy wyjazd na takiego prawdziwego bushcrafta. Dzicz, las, do domu daleko. Oczywiście każdy normalny bushcraftowiec zanim pójdzie w nieznane, idzie w znane, żeby zobaczyć co jest 5. Oczywiście nasza specnaz grupa nie bawi się w takie spanko w lasku 300m od domu. My idziemy od razu z grubej rury i nie patrzymy się za siebie. Tydzień temu padło hasło, czy jedziemy na busza w góry. No jak nie jak tak. Zaraz zaczynamy budowę to pewnie nigdzie nie pojadę przez jakiś czas więc lecimy. I tak jak zawsze jeździliśmy bez żadnego przygotowania, z marszu, tak tym razem jeden z komandosów oddziału specjalnego zaplanował wszystko tak jak nigdy. Padło na Miejscowość Kowary bodajże i górkę o nazwie Skalnik. Do tej górki mieliśmy dojść, a później schodzimy ze szlaku i szukamy miejscóweczki z widokiem na Śnieżkę, rozbijamy obóz i się bawimy. Oczywiście bawimy się legalnie na terenach państwowych wyznaczonych do uprawiania tego rodzaju turystyki. Ok! Postanowione. Od połowy tygodnia czekałem na sobotę. Miałem dość jasne i proste wyobrażenie. Jedziemy, idziemy w las, szukamy kozak miejsca, palimy ognisko i siedzimy do nocy. Niestety nie wzięliśmy pod uwagę kilku dość istotnych parametrów, ale o nich za chwile. Tak więc mamy sobotę. Myśle, że to z podekscytowania nie mogłem za długo spać. Wstałem o 5. Umówiliśmy się, że panowie przyjadą do mnie do Pzn, przesiadka w moją brykę i lecimy. Tak też zrobiliśmy. Dojechaliśmy tak, jak szefuniu zaplanował. 12.30 na miejscu. Ku mojemu zdziwieniu, dojeżdżając coraz to bliżej widziałem coś, co teoretycznie powinno być dość jasne, bo to przecież góry, ale z drugiej strony bardzo niskie bo niespełna 1000m.n.p.m. Otóż w momencie zaparkowania auta na docelowym parkingu, zauważyliśmy że śniegu już tutaj jest na**bane na 50 cm, a trzeba jeszcze z 400 M do góry. No nic, mieliśmy świadomość tego, że temperatura w nocy spadnie do -2, ale nie myśleliśmy, że będzie tu tyle śniegu. Odwrotu już nie ma. Mandżur na plecy i ogień. I tak szliśmy z 1.30 h, bo plecaki ciężkie maksymalnie. Mój ważył około 18 kg, bo trzeba zabrać wszystko co potrzebne. Doszliśmy na górkę i teraz zaczyna się prawdziwa misja. Obraliśmy kierunek na jakąś dziką polane, sugerując się mapą, na przeciwko śnieżki. Schodzimy z wyznaczonej trasy prosto w las i przed siebie. I co? Już po chwili okazuje się, że tam pomiędzy tymi drzewami w lesie, po którym nikt nie chodził pewnie nigdy, śnieg nie jest tak ubity jak na szlaku i nogi zapadały nam się po same klejnoty. Dramat. Po 20 min wędrówki w dramatycznych warunkach i z butami pełnymi śniegu w środku, docieramy na miejsce docelowe, gdzie rozbijemy obóz. Byłem tak przemoknięty, że jedyne o czym myślałem na tamten moment to ciepła kąpiel z bombelkami w domku. Niestety nić moich surrealistycznych myśli przeciął głos chłopaków, że trzeba zapie**lać. Tak wiec myśle, że w 35-40 min przygotowaliśmy teren i rozłożyliśmy namioty.

To nasza meta. Pomiędzy namiotami miejsce na ognisko, a nad ogniskiem otwarta przestrzeń pomiędzy drzewami żeby się nie skraplał na głowy śnieżek i żeby miał gdzie dym uciekać :). Zdjęcie pt. „To dopiero początek, jest świetnie i 3 stopnie 😅”

Czas na ognisko. Jakiś czas zbieraliśmy drzewo na opał. Każdy miał swoje zadania. Jeden cienkie gałązki, drugi grubsze, a trzeci ciął piłą powaloną brzozę. Nazbieraliśmy tego sporo. I teraz ciekawostka. Jeden z komandosów postanowił odpalić ogień krzesiwem z obskubanej w specjalny sposób kory brzozy. Szczerze trochę w to wątpiliśmy, że mu się uda. Lata wysłużone w Wietnamie na różnych misjach pozwoliły mu poznać różne tajniki świata i chłop stanął na wysokości zadania i tak oto w środku lasu, przy polanie z maksymalnie mokrego drzewa, zebranego w odpowiedni sposób pali się ognisko.

To już zdjęcie z wieczora, ale pod tą misje rozpalania 😎
Tu trochę 🎶

Wszystko ładnie pięknie. Zaczęliśmy się suszyć przy ognisku, zjedliśmy, zapaliliśmy, siedzimy i gaducha. Cisza spokój, przezaje**sty klimat, ale trochę pizdzi. I nagle co? Zaczyna padać śnieg, ale to tak pada, że na momencie na namiocie z 3 cm śniegu i co najważniejsze – w dramatycznym tempie gaśnie ognisko i robi się tak zimno, że koniec. Troszkę dramaturgii przeplatanej śmiechem. Oczywiście znaleźliśmy patent aby podtrzymywać ogień, ale przy takich opadach śniegu, prognozy nie były zbyt optymistyczne. I nagle… cisza. Przestało padać! Jesteśmy uratowani! Siedzimy dalej. Oczywiście były kiełbaski z grila, kaszaneczka, herbatka – wszystko to co potrzebne do szczęścia w danej chwili. Ogrzaliśmy się, najedliśmy, w międzyczasie jeden z kompanów poparzył sobie coś mocno rękę. Jak to mówią, zwłaszcza w jego przypadku ma to sens, do wesela się zagoi – pora spać. Załadowaliśmy się w śpiwory, ognisko delikatnie się tliło, nie dając odczuć chłodu w nogi… Zasnąłem jak dziecko. Niestety o 2.30 się obudziłem, ognisko się już nie paliło. Temperatura spadła grubo poniżej 0.. i piździ. No nic, jakoś próbuje ułożyć się w tym śpiworze tak, żeby mi nie było zimno. Niestety po 2 godzinach kręcenia się i próbowania znaleźć odpowiedniej pozycji do zaśnięcia, zdążyły już mi zmarznąć tak nogi i plecy od śniegu, na którym spaliśmy, że nie myślałem już o niczym innym jak o tym, żeby się jakoś ogrzać. Obudził się we mnie instynkt przetrwania. Po wydaniu kilku dźwięków z siebie, dowiedziałem się, że moi kamraci też już nie śpią, zwłaszcza jeden, który spał ze mną w namiocie. Po niespełna 3 minutach negocjacji, pełna mobilizacja. Musimy przywołać dar Prometeusza. Nie było już czasu na krzesiwo, przygotowaliśmy się na ewentualną ewentualność i kupiliśmy po drodze podpałkę 😂😂. Czołówki na głowę i po lesie szukanko na szybko drzewa. Ogień rozpalaliśmy w 5 minut. I znów ciepło. Taka ulga, takie szczęście nas ogarnęło, normalnie masakra. Już teraz wiem, jak musieli cieszyć się neandertalczycy jak dupnął pierun i zaczęło się palić. I tak już przy porannym ognisku zostaliśmy do świtu. W międzyczasie się spakowaliśmy i koło 8 zawijka z miejscówki do domku. Ogólnie przez cały czas było mgliście i nic nie było widać. Na szczęście jeden z naszych miał drona zwiadowczego i uchwycił coś takiego😎😎😎 to nasza miejscówka.

Trochę popsuła się jakość tu na blogu, ale nawet tu wyglada to rewelacyjnie 😁😁😁 podmienię ten filmik na lepszą jakość, ale muszę dokupić miejsca w chmurze – filmik w oryginalnej jakości zajmuje 3,5 GB 😏

Czekamy na okienko pogodowe i na wiosnę. Następny przystanek bushcraftowy – miejscówka gdzieś wzdłuż koryta Warty.

Piooona 🤓

22.02

Co za pogoda. Naprawdę nie pamietam za bardzo, żeby w lutym odwijały się takie rzeczy. Cały tamten tydzień wiało. W któryś dzień jechaliśmy na miasto i tak wiało że tramwaj się wykoleił i zrobił się mały korunio. Współczuje ludziskom, którzy musieli wyjść z trampka i na Bałtyk z buta.. dramat.

Zdj. Pt. KIBEL
To zdjęcie tylko z jednej strony ronda Jezioranskiego w Pzn, dodam że z każdej strony ronda są po 2 pasy dla aut i 2 tory dla trampków.

Raz mniej wiało, raz mocniej, a czasem takie porywy, że drzewa łamały się jak zapałki, a stare dachy pokryte jeszcze eternitem zdmuchiwały jak mlecz po przekwitnięciu. Masakra. W piątek pojechaliśmy w rodzinne strony. Już na samym początku było jak to zawsze u nas dość śmiesznie. Wieje wiatr, my idziemy do bryki się zapakować jak zawsze obwieszeni wszystkim jak cyganerka. Oczywiście moglibyśmy iść dwa razy i wtedy pewnie nie wydarzyloby się to, co miało miejsce, ale LOS TAK CHCIAŁ 😎. Idziemy więc, moja ukochana obładowana jakimiś torbami, kurtka przewieszona przez rękę i pomiędzy tym, na wierzchołku kurtki – książka gruba jak cegła. 3 metry przed samochodem słyszę w uszach szum wiatru, a pomiędzy tym mięso rzucane przez N. Odwracam się i co widzę? Ptak obsrał książkę 🤣🤣🤣 i to tak perfidnie. Nie obsrał okładki tylko poszedł perfekcyjny zrzut na górna cześć książki i każda strona została splamiona gównem. Zachodzę w głowę jaki plan miał ten ptak. Książka jest o Obamie. Przychodzą mi jakieś myśli, pierwsza to taka, że ptak dość mocno interesuje się polityka i po prostu nie lubił tego prezydenta. Idąc tym tropem dalej. Jakim ten ptak musiał być zajebi**ym profesjonalistą, Chrisem Kylem ptasich oddziałów snajperskich, że wycelował przy takim wietrze prosto w Obamę. I tutaj od razu sprawnie przechodząc w drugą myśl.., a może ten ptak nie chciał zapolować na książkę, tylko niedawno co umyte włosy mojej ukochanej, tylko mu się po prostu nie udało, bo wcale nie był takim komandosem jak zakładam w pierwszej myśli? Przychodzi mi do głowy ostatnia już myśl, która wydaje mi się najmniej prawdopodobna, czyli że był to najzwyklejszy w świecie przypadek, ale tak jak wspomniałem – w tą opcje wierze najmniej. Najbardziej obstawiam komandosa. Wsiedliśmy do samochodu, wyczyściliśmy jako tako książkę i w podróż :). Po drodze oczywiście wjazd na najlepsze burgerki jakie dotychczas mieliśmy szanse spróbować. Wydaje mi się, że było ich dużo dużo, a mimo to te wygrywają cały czas. Oczywiście mowa o ŚCISK WRZEŚNIA. Jak to mówią we Francji: Rewelasją xDD

Nie zażyłem mrugnąć powiekami i już sobota. Wstałem wcześnie i już od samego rana ogarniałem sporo spraw. Między innymi drewniane wyposażenie basement’u u przyszłej teściowej 😝😝, a wszystko to po to aby później jechać do naszej ukochanej ciociuni i jej familiady i zapie***lac dalej tylko teraz już nie przy stali i drewnie, a na nożu w kuchni 🤣🤣 Nie no tak serio to sama frajda. Zrobiłem sushi, siedziely my, gadali, śmiali jak to zawsze u nich bywa. Oczywiście sushi to nie zrobiłoby się bez mojego pomocnika, który jest przy mnie zawsze 😘 No i ten drugi pomocnik.. co herbatę przygotowywał godzinę..🤪🤪

XDD też miał szanse spróbować kilku rarytasów, aż go zwaliło z nóg.

I cyk niedziela, a w niedziele jak to z reguły bywa – przyjeżdża młody na zabawę do wuja. Z racji ja to, że mam dość bujną wyobraźnie, bawimy się świetnie😎. Tym razem padło na sprzedaż luksusowych samochodów z dowozem do klienta. Oczywiście zawsze wplatam w zabawę wątek edukacyjny i mimo iż nie jestem mistrzem geografii to woziliśmy luksusowe furaki do stolic europejskich miast. Sztos zabawa 🤣🤣. Luksusowe fury, duże pieniądze, wyjazdy po Europie..😝

Niestety week minął jak szalony i trzeba wrócić do normalności.. Eloo!

17.02

Śmiało mogę powiedzieć, że wczoraj miałem oriental dej. Cały dzień chodziło za mną coś orientalnego do zjedzenia. I tak oto idąc za tropem swoich pragnień, pojechałem do Oriental express w centrum handlowym niedaleko nas. Uwielbiam samosy z tej miejscówki. Zdaję sobie doskonale sprawę, że są tam inne, pewnie lepsze smakołyki. Ja jednak w 9 przypadkach na 10 jestem powtarzalny i jem tylko to z dodatkiem ostrego sosiku, który przygotowują na miejscu. Tak było tym razem. Ostatnio zdarza mi się nie mieć śniadania w pracy, które dotychczas przygotowywałem. Zmuszony więc jestem do wydawania siana w terenie. I nie nie, wcale nie jem emsidonalda. Ostatnio fokusuje się albo na samosach z orientala, albo szukam tej jednej jedynej najlepszej piekarni, w której robią bułki z różnymi rarytasami, takie już gotowe do zjedzenia. I tak jak miałem kilku faworytów w tamtym roku, tak w tym, ceny, które zaproponowały mi piekarnie za usługę wypieczenia bułki i przygotowanie jej na kilka różnych sposobów, sprawiły ze mój bilans między smakiem a cena już nie jest bilansem. Inaczej, po prostu jest kur*a za drogo i staram się implementować różne nowe rozwiązania w mojej śniadaniowej codzienności. Jak narazie na ten rok wygrywają kanapki z piekarni w Kostrzynie wlkp. Jednakże brakuje im trochę do ideału. Za dużo majonezu, który jest potencjalnym zagrożeniem dla mnie w postaci plamy na jednym z elementów mojej odzieży wierzchniej. Dotknięty troszeczkę życiowymi kompilacjami, teraz już wiem jak jeść bułkę, żeby nie splamić honoru mojej koszulki. Natomiast nauczony pracą wiem, jak ewentualnie odplamić honor mojej koszulki 🤣🤣. Dobra, bo znów się rozpisuje o jakiś pierdołkach. Zjadłem więc samosy. Później wróciłem do domku i zjadłem przepyszna pomidorówkę mojej ukochanej, na którą czaiłem się od dwóch dni lecz z przyczyn, których nie mogę tutaj ujawnić nie mogłem jej skosztować. Wczoraj był ten dzień 😝. Później od razu zacząłem mówić o padtaju, że bym zjadł itp. najchętniej w La ruinie, najlepszy padtaj w Poznaniu. Gonią tam pracowników batem, to i pad taj najlepszy 😂. Pojechaliśmy wiec tam na kolacje i co zastajemy? Zgaszone światło i info, że są otwarci od środy do niedzieli. Pięknie. Co teraz. Już głodni. Atmosfera napina się jak zgred przed blokiem o śmieci. Na szczęście moja ukochana znalazła na Śródce knajpę z podobno bardzo dobrym padtajem. Pojechaliśmy tam. Ogólnie? 7,4/10 . 9/10 ma laruina u mnie. Pad taj bardzo spoko. Myśle, że mogę polecić śmiało to miejsce jako 2 do spróbowania po laruinie. Gotuyam się nazywała ta knajpka. Oczywiście moja ukochana, smakosz piwka, zobaczyła na dodatkowej karcie ginger beer. No dobra bierzemy. Na początku myślałem, że to piwo jabłkowe ginger’s. N. była przy swoim, że to piwo imbirowe. Okazało się że to ani dżindżers jabłkowy ani piwo imbirowe tylko napój słodzony cukrem z posmakiem imbiru 🤣🤣. Puszka 200 ml jakiegoś słodkiego kaszanu za 12 zł. I tak minął dzień 🙃

idę na robo..

Elooooo

16.02

Chciałbym coś napisać o walentynkach, ale u nas takie specyficzne dni spędzamy.. w dość specyficzny sposób. Generalnie dość mocno wychodzę z założenia, że walentynki to taki dzień, gdzie budzą się nagle wszyscy zakochani. Zupełnie serio, jak dla mnie to trochę słabe. Cały rok pokazuje się drugiej połówce, że się ją kocha nad wszystko jakimiś małymi gestami, słowami, czynami. Tak czy owak nam walentynki zbytnio nie wypaliły, pewnie dlatego, że na codzień kochamy się bez granic i dajemy sobie tego dowody . Nie będę tu pisał co i jak, bo bez sensu. Chciałem tylko zostawić ślad po tym dniu, żeby za rok móc się do tego odnieść.

Gorycz tego najsłodszego dnia przełożę kleista anegdotą, bo przecież to się nadaje na odcinek trudnych spraw.

Moją uwagę poświęcę dziś na opisanie sytuacji z wczorajszego dnia. Z racji na to, że śmieci leżały w korytarzu gdy wychodziłem wczoraj do pracy. Postanowiłem je zabrać i po drodzę wyrzucić do śmietnika. Dodam, że segregujemy śmieci i były tam 4 worki. Oczywiście wychodząc z domu nie miałem do zabrania tylko śmieci, miałem tez tytke z laptopem i pęk kluczy. Zabrałem się ledwo, ledwo. Tak ledwo, że dochodząc do drzwi wyjściowych z klatki już mnie kurła bolały ręce, niewygodnie, zimno. Mówię ku**a jego mać, dobra idę wyrzucić zmieszane do kubła obok klatki. W międzyczasie wpadłem na genialny pomyśl, że zapakuje resztę śmieci do bagażnika i zaraz 50m dalej są kubły do plastików i szkła to wyrzucę. Oczywiście zapakowałem, wsiadłem do samochodu. Zacząłem podłączać telefon pod radio samochodowe i nagle cyk, dzwoni komóra. Koleżka z pracy. No to cyk i już gaducha. I co? Zapomniałem wyrzucić śmieci. Cały dzień jeździłem z tymi workami w bagażniku. W międzyczasie około godziny 13 musiałem podjechać do domu po jedna rzecz do pracy i pomyślałem sobie, wyrzucę te je**ne śmieci. I teraz hit. Podjeżdżam pod kubeł z drugiej strony bloku. Nie przy wyjeździe z parkingu jak zawsze tylko tym razem przy wjeździe. Wysiadam z bryki, otwieram bagażnik i łapiąc za dwa worki śmieci w celu wyrzucenia ich do kubła i już z daleka moje sokole oko przycina społeczniaka, który się gapi i już wsiada na rowerek, żeby przyjechać do mnie i się przypier**lić. Z racji na to, że nie jestem głupi i wiem jak mogło to wyglądać. Bez spięcia przygotowuje sobie gadkę w głowie, bo wiem że na pewno nie przejedzie obok. Jedzie do mnie. Ja, niebojący się zgredów, już po przeżyciach w tych blokach, przeszywam go wzrokiem już z 5 metrów. Widzę że kolo trochę spłoszony, ale jak już ruszył to jedzie. Myślałem, że podjedzie i spruje się jak plandeka na żuku, a koleś podjeżdża i mówi, że nie ładnie tak przywozić śmieci z pod poznania i wyrzucać tutaj. Zaskoczył mnie, wiec kulturalnie odpowiadam, że mieszkam tutaj w klatce D i wyrzucam sobie śmieci dalej zlewając typa. Koleś powiedział, że nie wierzy, ale wsiadł na rowerek i pojechał wzdłuż chodnika . I gdy myślałem już, że ta historia się skończyła, wsiadłem do bryki i 4m dalej zaparkowałem auto. Wysiadam z samochodu, patrzę, a ten cebulak zawraca na rowerze i jedzie w moją stronę. Podjeżdża patrzy się wiec pytam: przyjechał Pan skontrolować czy dobrze zaparkowałem? On do mnie mówi nie będąc już tak miłym (i tu już się przelało trochę, a dodam że nie byłem w najlepszym humorze ) że przyjechał mnie skontrolować, bo jak na jego to nie mieszkam tutaj tylko mi wstyd, że mnie przyłapał na gorącym uczynku albo mam jeszcze jakieś śmieci w samochodzie xDD. Wiec mi nerwy puściły i mówię do niego: jedźże cebulaku na tym śmiesznym rowerku na RODOS i mnie nie wpieniaj, bo nie mam nastroju na takie żarty. Hahah a on za mną. Podjechał jęczę bliżej pod furę i czeka aż pójdę do domu i coś buczy. I teraz wuja rozgrywa szach mat. Koleś mówi, że jak nie pójdę do klatki to zadzwoni na policję. A ja do niego, że to ja jestem policja i że jak zaraz się nie zamknie i nie zawinie, to sprawdzę mu stan trzeźwości na tym składaniu i zobaczymy kto jest kto. Koleś spojrzał na tablice rejestracyjne i jeszcze raz Na mnie xDD, zobaczył że nietutejsza rejestracja, ja ubrany w standardzie tak, jakbym rzeczywiście był psem( z reszta połowa klatki D tak uważa) i nagle obrót o 180 stopni i zaczyna mi się tłumaczyć, że on nie pije alkoholu, bo nie może coś tam coś tam. JA PIERD**LE – SKSŁEM. Mówię: Panie, spieszę się do domu na sekundę i muszę wracać na służbę. Jak na moje był dziabnięty, bo raz że się już słowem nie odezwał to dwa, nie wsiadł na rower i nie pojechał dalej, tylko prowadząc go wszedł do swojej klatki 🤣🤣🤣. I tak oto koluniu rozbił bank, a ja tylko chciałem wyrzucić śmieci, z którymi jeździłem od rana. Historia może wydawać się wam irracjonalna, ale Ci co mnie znają wiedzą, źe bez żadnej spinki odgrywam taką scenkę w 3 sekundy. No nic, mam nadzieje, że niedługo się stad wyprowadzimy, bo nie mam tu zbyt wielu sojuszników wśród starszyzny. Zwłaszcza u tego fiuta ode mnie spod 3, co pety odpala na klatce. Jakby kur*a nie mógł na dworze. Już mu nawet nie mówię dzień dobry na klatce !!🤪

Eloo

10.02

Tak jak gdzieś tam wcześniej pisałem, że nie mogę się obudzić itp. Tak ten tydzień pokazuje, że chyba wszystko wraca do normy. 22 godzina i ja już łapie śpiączkę, a 5.50 kręcę się już w łóżku i próbuje rozgonić w głowie cumulonibusy…

Chyba rzeczywiście to przez brak jakiegoś większego wysiłku fizycznego. Myśle, że to może być prawda. W momencie kiedy stres kłębi Ci się w głowie i nie masz możliwości wyrzucenia tego z siebie np. wysiłkiem fizycznym, wtedy ten stres odkłada się w organizmie. Później człowiek choruje. Tak powiedział mi pewien psycholog i w sumie po woli zaczynam w to wierzyć i zbieram w sobie siłę, żeby końcu iść na jakiś trening. Mógłby przestać padać ten jeb**ny deszcz to bym poszedł na rower albo coś. Nie mam weny żeby iść na siłownie 🤨. Tak czy owak za chwile coś pęknie, coś krzyknie, zawyje we mnie tak bardzo na maksa, że spakuje się i albo pójdę na trening albo na rower. W maju lecimy jak zawsze w górki, przydałoby się zaprezentować chociaż minimalny poziom odporności na wysiłek fizyczny.

Wszedłem tu żeby opisać sytuacje z wczoraj, która mnie spotkała, a pisze i pisze i nie mogę napisać 😝. Więc, wczoraj z pracy musiałem podskoczyć do środy wielkopolskiej. Z racji na to, że nie słucham radia, tym bardziej nie oglądam telewizji – nie widziałem, że wczoraj był jeden z większych strajków rolników właśnie w Środzie. Jadę sobie spokojnie dojeżdżam do największego skrzyżowania w mieście i nagle, stojąc 3 w kolejce przed światłami bez możliwości zawrócenia, bo był krawężnik, wyskakuje policjant przed światłami. W tym momencie odwracając się w lewo, zauważyłem z 60 ciągników zmierzających właśnie na to skrzyżowanie.

Tak więc ruch został zblokowany na około 45 minut aż królewicze sobie przejadą. I żeby nie było. Niech sobie protestują, bo pewnie mają do tego podstawę, ale proszę niech mi wytłumaczą te gamonie tak na chłopski rozum, co im dał protest w środzie wlkp. Nie mieszka tu prezydent, nie mieszka prezesunio żeby wyje**ć mu na podwórko obornik, nie mieszka kur*a nawet najmniejsza popierdułka z sejmu, która jest chociaż minimalnie decyzyjna. Wiec nie potrafię tego zrozumieć. Ja subiektywnie na to patrząc, zamiast solidaryzować się z rolnikami, jestem na nich wkurwi**y i najchętniej wysłałbym w ich stronę kilka pocisków słownych w celu wyjaśnienia tej absurdalnej sytuacji. Co im da, że zwykły Kowalski stoi jak dzban w korku i się wku**ia, bo rolnik jeździ po mieście i go blokuje, a tam te durnie w WWA siedzą i się śmieją, bo 90% z nich nawet nie umiałaby pokazać na mapie gdzie jest środa.. pomijam już fakt, że w tej kolejeczce nie stały ursusy 360 czy jakieś ciapki. Ni chu*a, same ciągniczki po pół bańki minimum. Oczywiście, ja zdaję sobie sprawę, że rolnicy mają dość duże koszty stałe i muszą zapierda**ć 8-9 miesięcy w roku. Jednakże mam znajomych rolników i żaden z nich, mimo że na kredycie nie narzeka jakoś bardzo. Wręcz powiedziałbym, że żyje im się bardzo dobrze. Pewnie nie wszystkim. Z drugiej strony każdy dziś żyje na kredycie i zapi**dala jak beduin i też guzik z tego ma. Podsumowując. Nie jestem zły na rolników, dlatego że protestują. Jestem zły na to, że nie potrafią protestować.

Nie wiem na jakich warunkach, ale myśle sobie, że rolnik który ma 2 ha ziemi nie dostałby kredytu na taki ciągnik. Z drugiej strony jak ktoś ma 100 ha, to jedynie o co może protestować to o ceny w skupach, tak sobie teraz teoretyzuje. Nie ważne, może następnym razem pójdę tam do nich i się zapytam. Ale jak to jakieś tam przysłowie mówi. Lepiej płakać w BMW niż w starym polonezie. Nie mam ani BMW ani poloneza, a chce mi się płakać jak na to wszystko patrzę.

Piooona

9.02

Jak to śpiewał Lady Pank „pada deszcz, tak już było wczoraj” i przedwczoraj i 2,3,5,10 dni temu. Normalnie jest jakiś dramat z pogodą. Z 2 tygodnie już nie pokazało się słoneczko. Nie mam siły, żeby cokolwiek robić, a teraz akurat mam na głowie tyle, że koniec. Wolałbym zdecydowanie -5 stopni i słońce niż ciągły deszcz, brak słońca, ponuro wszędzie.. co to będzie co to będzie. Brakuje mi witaminy D.

🎶🎶🎶🎶

Wczoraj znów jeździliśmy i załatwialiśmy jakieś sprawy z budową. Na szczęście wszystko wypadło pomyślnie. W sumie to nie wiem co więcej napisać. Miałem wrócić do treningów, bo mój serdeczny przyjaciel z NW niedługo się hajta, ale jak mam wrócić jak ledwo się zbieram żeby wyjść do pracy. Dobra kończę ten krótki wpis, bo zasypiam jak to pisze. Dodam króciutki wierszyk.

Luty.

W tamtym roku był skuty, w tym deszczowy, ale lipa. Niech już marzec słońcem nas przywita. Wpadnie mi w okno promień słoneczka i zaraz rozświetli mój nastrój ponury. Uśmiechnę się, spojrzę w niebo, wnet wylecą z głowy wszystkie bzdury. Kłębią się myśli niczym cumulonimbus w bani, ale widzę że nie tylko mi – wszyscy chodzą skołowani.

Idę na robotę. Piiiona

5.02

Co za pęd. Co za tempo. Śmiało mogę powiedzieć, że byliśmy przygotowani na to wszystko -teoretycznie. W praktyce ma się to nieco inaczej. Jednakże nadal czerpiemy z tego wszystkiego przyjemność i cieszę się, że sporo będziemy robić sami na tej budowie. Sprawia mi to póki co taką frajdę, że koniec. Mimo, że pracujemy sporo, mega dużo w ostatnim czasie poświęcamy również na ogarnianie wszystkiego co związane z budową. Czasem dociera do mnie myśl, że skończyła się sielanka i nikt nic za nas nie załatwi. DOROSŁOŚĆ. Cały czas coś. Jedno się popsuje, zdążymy naprawić i wychodzi drugi kwiatek. My wtedy go zrywamy, wąchamy łakomie i wrzucamy w śrutownik. Nie wiem czy ktoś zrozumie ten przekaz. Nieważne, ja go rozumiem i wystarczy. Pozdro dla kumatych.

Kolejny weekend na pełnych obrotach. W tym tygodniu nadal kręciłem strzemiona, ale trochę inne o innych wymiarach. Przydała się też spawarka. Hehe. Jeszcze jakieś 2 lata temu, kiedy kupiłem tą spawarkę, hmm jak to nazwać „w dobrych okolicznościach” słyszałem w kuluarach głosy: „po co Ci to”, „co Ty tym będziesz spawał jak nie umisz”. Dzisiaj mijają 2 lata, a ja umim spawać i spawarka się przydała i przyda jeszcze nie raz 😁. Trzeba mieć na czym czapkę nosić i myśleć ciut do przodu. Zwłaszcza gdy przedmiot kupuje się w takiej promocji. Oczywiście to nie jest mercedes wśród spawarek, ale na moje potrzeby..:). I tak wielkimi krokami zbliżamy się do wielkiego startu. Myśle, że z tej okazji pojawi się coś ekstra na blogu.

Jeszcze nie podjęliśmy decyzji, co do majstrów, ale już bliżej niż dalej. Bardzo ciekawe doświadczenie, które polecam każdemu. Staramy się ogarnąć to wszystko na naszych zasadach, które już mamy przygotowane. Nie są to oczywiście jakieś fanaberie, a po prostu korporacyjny plan smart, dobre przygotowanie do rozmowy i chęć wyciagnięcia wszystkich informacji od osoby, której docelowo masz zapłacić kilkadziesiąt tysięcy. Oczywiście wszystko to opisze na stronie z domem, bo myśle, że mało ludzi przygotowuję się do rozmów, a uważam że jest to niezbędny element pewnego rodzaju negocjacji. Przygotowanie i zaplanowanie to podstawa. Oczywiście wszystko to wyniosłem z korpo. Do tego odrobina uporu i chęci i bach. Jedziesz do typa i mimo, że nie jesteś budowlańcem to zajebiście się przygotowałeś i zaplanowałeś swoje ruchy i albo osiągasz cel albo nie. Jestem bardzo ciekawy co powiem za 6 miesięcy kiedy już budowa będzie w zaawansowanym etapie. Czy dobrze zaplanowałem i jednak można, czy chu*a można nawet jak jesteś niezły w planowaniu na codzień. Ciekawi mnie to na maksa. To będzie taki egzamin dla mnie. Prawda jest taka, że jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Trzymam kciuki za nas, żeby to poszło :).

A tak ogólnie? Ogólnie to nic oprócz budowy. Jak jestem u rodziców to z tatą cały czas wałkujemy temat domu i mama już ma czasem dość. Dziś już nam zwróciła uwagę, oczywiście żartobliwie, że nie można z nami już pogadać na normalne tematy, bo tylko fundamenty, strzemiona, stropy, majstry. Nie dziwie się mamie, że ma dość 😂. No niestety jeszcze chwile to potrwa i to dopiero początek 🙂 niech moc będzie z wami

19.01

Wracam chyba do trybu spania z przed świąt. Przed świetami, 22 godzina to ja już w łóżeczku ułożony do spania. W trakcie świąt i chwilę po świętach tak się rozregulował mój organizm, że znów ciężko wstawało mi się do pracy, później chodziłem spać. Spokojnie, dzisiaj jest 19 styczeń, a u mnie już powrót do normy. Dzisiaj pobudka 5.10. Nie wiem czy czymś się przejmuje, stresuje. Raczej nie, wszystko póki co na luziku. Bardziej obstawiam, że myśli nie pozwalają mi spać rano. Myśle o domu głównie. Zajmuje mi to trochę przestrzeni w głowie. Myśle, że praca też. Mimo, że się zdystansowałem to i tak z tylu głowy jakieś myśli dotyczące pracy też krążą, ale póki co są niegroźne. Jeśli chodzi o łorking, to pare dni temu 13-14.01 byłem na ogólnopolskim spotkaniu. Muszę przyznać, że była to najgorsza ogólnopolska impreza firmowa na jakiej byłem. Po pierwsze i najważniejsze – jedzenie. Poza muzyką jest to dla mnie największy wyznacznik udanej imprezy. DRAMAT. Opowiem od początku. Z racji na to, że jestem najmłodszy i z reguły nie pijacy, jestem kierowcą. Dostaliśmy info, że nocleg mamy w hotelu x. Parkingu hotel jako tako nie ma, bo to kurła centrum, wiec musieliśmy zaparkować obok hotelu. Teraz hit. Z racji na panujące warunki epidemiologiczne, mieliśmy przyjechać już przebrani na konferencje. Czyli mieliśmy zaparkować samochody na parkingu koło hotelu, ale nie meldować się tam, tylko od razu na sale konferencyjną z buta. Sala konferencyjna była z pół kilometra od hotelu. Leje deszcz, wieje wiatr. Drama. Oczywiście ja – dzielny i charyzmatyczny territory manager D, u schyłku swej błyskotliwej kariery, posłuchałem ukochanej i założyłem tylko spodnie na kant, reszta do fury. Przebiorę się na parkingu najwyżej. Zajechałem po jednego pasażera – ten odstrzelony jak stróż w boże ciało. Marynarka, koszulinka. No nic, ja nadal przy swoim. Jedziemy do Konina po następnego gagatka. Ten tez już odstrzelony. Heh, przed nami 4 h drogi i jak niby miałbym siedzieć tak na galowo i prowadzić auto? Nie do zrobienia. No nic, komu w drogę temu sanki. Zajechaliśmy. Oczywiście jazda po wwa jest zawsze chuj*wa. Nie ma tam godzin luzu. Wjechaliśmy do warszawki około 11. Dramatyczny kibel. No nic. Jakoś dociągnęliśmy się do tego hotelu. I już na wstępie niespodzianka. Okazało się, że można było się zameldować. Miny wszystkich, którzy przyjechali wygnieceni – bezcenne.😂😂😂 Wziąłem więc swój mandżur i do resepcion. Tutaj czekała na mnie druga niespodzianka (dodam że to jeszcze nie koniec) – dostałem apartment na 15 pietrze jak Blejk Carington. Niestety nie było na tym spotkaniu mojego serdecznego koleżki, z którym miałem dzielić ten pokoik, bo sie rozchorował na Covidensa. Tak więc rozgościłem się. Była gdzieś 11.30. Nic nie jedliśmy po drodze, bo w agendzie było, że o 12 lunch. Zebrali my się i poszli. Okazało się, że to spotkanko było w starej fabryce Grobla czy jakoś tak. Trochę stylem przypominało mi poznański browar, tyle że tutaj nie widziałem sklepów, bo przeszliśmy od razu do części z jedzeniem. Zdjęliśmy kurteczki elegancko. Zbiliśmy szczere piąteczki z ziomalami i nieszczere z parówkami i lecimy na górę po lancz. Hahaha i tu pojawia się już pierwszy fakapik z jedzeniem. Ja i moja banda – specnaz selling – największe koty w PL – głodni nie tylko sukcesów 😎🤣 szukamy z niecierpliwością stołów napakowanych żarciem jak to zwykle bywało na takich imprezach. Kurła po kilku dobrych minutach przepychanki po bardzo małym lobby znaleźliśmy jedzenie. Wstyd. Do jedzenia kasza polana jakimś sosem, to było pierwsze danie, a drugie to gnocchi czy jakoś tak. Ja pierdole. Co to za szydera. Szwedzki stół w wwa – to już wolałbym po poznańsku.. Mój piesełek jak żył, to w dzień powszedni dostawał od mamity lepsze jedzenie niż ja na zajebi*cie prestiżowej konferencji. W ogóle już pomijam, że pojebało się komuś z tym gnocchi. Przecież to kopytka zawinięte widelcem xDD, a ludzie płacą za to krocie. Tak wiec chu*a się najadłem już na samym wstępie. Mówię dobra idę po kawusie chociaż. Zachodzę do baru i co? Nie jest tak jak zawsze było, że stoją dwa duże ekspresy, 2 podgrzewacze wody i od za**bania ciastek i każdy podchodzi sobie robi i nie ma przez to kolejki. Tutaj jest prestiżowo. Jeden Pan stoi za barem i robi kawę dla 89 osób z wzorkiem na piance. Nosz kurła. Ani się nie najadłem, ani się nie napiłem. Dobrze, że chociaż peta miałem to sobie z ziomalami wyszliśmy, bo to jakaś kaszana. Zaczęła się konferencja. O ile ciekawe było samo miejsce w jakim była konferencja – odbywała się w sali kinowej, o tyle sama konferencja była nudna jak flaki z olejem. 6 h słuchania jakiś farmazonów. Całe szczęście fotele były wygodne i się rozkładały więc w ramach kryzysu można było zmrużyć oko. Po 6 h nadszedł czas na rozdawanie nagród. Zanim to, poszło info że będzie przekąska. Całe szczęście bo brzuch mi się przykleił do kręgosłupa. Padło gdzieś w kinowej przestrzeni hasło, że popcorn będzie 😂😂😂😂. W pierwszej chwili mówię żart, ale ni chu*a niosą popi dla każdego xDD. Każdy był tak głodny, że jak nastała jakaś sytuacyjna cisza, słychać było tylko jak każdy wpierd**a popi. Rozdawanie nagród też kiedyś było inne. Pandemia trochę to popsuła. Tak czy owak wygrałem nagrodę dyrektora sprzedaży roku i zabieram moja ukochaną na jakaś super wycieczkę, bo dostałem bon na gruby hajs i szampona, którego już z reszta wypiliśmy 😁. Nagrody nagrodami. Po całej tej konferencji czekała nas uroczysta kolacja i bankiet. Aż się bałem pomyśleć co będzie po takim przedsmaku jedzeniowym w kinie 😝. W sumie nie wiem co napisać dalej, bo poziom jedzeniowej żenady przewyższył Pałac kultury. Na początek po 30 min oczekiwania dostaliśmy rosołek z pierożkiem, a raczej pielmieni z dziurą, z której wylał się naparstek rosołu. Dosłownie rosołu było na 2 łyżki i pierożek na chapsa. Po następnych 30 min przynieśli jedzenie. Kurła przynieśli dorsza i gnocchi 😂😂😂😂. Tak głodny nie wróciłem ze spotkania nigdy. Bankiet i późniejsze przekąski były tak przekonujące, że przekonały mnie do pozostania tam do 0.30. Ogólnie podratowałem sytuacje dnia następnego śniadaniem hotelowym. Masakra. Teraz jeszcze mi się przypomniało, że jak się przebierałem, odpiąłem spodnie w celu wpuszczenia koszuli to odleciał mi główny guzik trzymający wszystko w ryzach. Masakra. Pasek musiałem ścisnąć na czwartą dziurkę, żeby jakiegoś przypału nie było. I teraz proszę sobie wyobrazić moją minę, gdy wołają mnie na środek po nagrodę – była niczym miny ludzi, którzy przyjechali przebrani, a okazało się że można się przebrać 🤪. Nie miałem czasu myśleć, że wygrałem i cieszyć się, bo nad moim entuzjazmem zebrała się czarna chmura z myślą, że może się wydarzyć jakaś krępująca sytuacja. Na szczęście obyło się bez fakapa. I tak właśnie wyglądało nasze spotkanko. Dobrze, że wygarnąłem ta nagrodę, to złagodziło mój ból i zażenowanie. 🥳. Piooona

12.01

Przed chwilą był sylwester, nowy rok. Dziś już mamy 12 styczeń i każdy zapomniał o tym co było chwile temu wracając do swoich codziennych obowiązków. U nas to samo. Dzień mija za dniem, czas leci przez palce. Masakra. Na szczęście my część tego czasu wykorzystaliśmy. W czwartek było święto trzech króli i zadzwonił tatko, że w piątek ma dzień wolny i żebym przyjechał to pojedziemy robić szopę na działce. Taką na jakieś pierdoły potrzebne podczas budowy – taczka, sztychóweczka, jakieś deski etc. Mieliśmy kupić blaszaka. Oczywiście ile nasz kosztowała, jakie ma wymiary i bardziej techniczne aspekty szopki opisze tam, gdzie jest na to miejsce. Tutaj opisze tylko tak po krótce otoczkę całej akcji. Tak więc w piątek się szykowaliśmy z tatą cały dzień, żeby w sobotę wstać o 4 rano i wyruszyć. Oczywiście nie obyło się już na samym wstępie w sobotę rano bez przygód. Obudziła mnie myśl, że zgubiłem kluczyk od auta, które pożyczył mi brat. I już nie chodzi o ten kluczyk czy samochód, bo były tylko dwie opcje gdzie mogłem zgubić ten kluczyk. W domu albo (i to była najgorsza opcja) u brachola w samochodzie, bo jechałem z nim później, a miałem płytkie kieszenie w dresach. 🤪 cyrk. Wstałem, obudziłem się dosłownie w 12 sekund i od razu do ojca mówię, że zgubiłem kluczyki od samochodu. Musiałem być przekonujący, bo od razu mi uwierzył mając minę jak nie powiem co i zaczął ze mną szukać. Po jakiś 10 minutach poszukiwań stwierdziłem, że chyba nie ma innej opcji jak zadzwonić do brachola (4rano) i powiedzieć, żeby szedł szukać do fury kluczyków 😂😂😂. Coś mnie tknęło i poszedłem jeszcze raz w miejsca gdzie się przechadzałem na spokojnie i znalazłem. Leżały koło samochodu. Nie wiem jak mogło się to stać 😂. Tego dnia również zaczął padać śnieg. Dobrze, że ich nie przysypało i je znalazłem, bo już na samym wstępie byłaby spinka 😂. Wzięliśmy wujasa po drodze i wyruszyliśmy. W połowie drogi już tak sypał śnieg i nikt nie odśnieżał, że średnia prędkość z jaką się poruszaliśmy to 40 km/h. Auto załadowane, przyczepka załadowana, lecimy passatem z 96r, który nie boi się żadnych wyzwań mimo że jest nadgryziony zębem czasu i użytkowany przez mojego brata. To nic, on do takiej ciężkiej pracy został stworzony. Przód trochę w górze, bo tył obciążony i załadowany. Jak ruszałem ze skrzyżowania to na jedynce, dwójce i trójce obracały się koła, a ja po woli rozpędzałem sprzęt. Ogólnie droga fatalna. Jechaliśmy ponad 2,5h. O 7.30 zaczęliśmy pracę. N. Dojechała na 9 i przywiozła naszego serdecznego frienda na robotę. 8 h od podstaw i stoi na działce takie dzieło.

Mega klimat. N. przygotowała bufet. Pyszne bułeczki. Tez musiała być podjarana, bo takich pysznych bułek z ręki mojej ukochanej to jeszcze nie jadłem 😝😁. No i tak minął ten czas. Szopa stoi. Jeszcze będziemy ja impregnować i malować drzwi, bo mają fatalny kolor. Bejbi szykuj się, bo będziesz malować 😎

Trza iść na robotę. Nie mam weny, jakoś się trochę stresuje. Jutro jadę do wwa na spotkanie z roboty. Ciekawe co się odwinie tym razem. Piooona.