Witam. Dopiero teraz zauważyłem, że nie było mnie tutaj, aż 11 dni, długo. Nie było podyktowane to niechęcią czy rezygnacją z pisania, wręcz przeciwnie. Często myślałem o tym żeby dać jakiś wpis, ale najzwyczajniej w świecie nie było na to czasu. W tamtym tygodniu w weekend, to był chyba 13-14, dość spore przygotowania i oczekiwania, bo w końcu przyjechała do nas prawie cała familia, żeby zobaczyć naszą nowo zakupioną działeczkę i oczywiście aby spróbować przygotowanego przeze mnie w pocie czoła jedzonka. Oczywiście jak zawsze obowiązki w naszym mieszkaniu podzielone są wprost proporcjonalnie do umiejętności. Czyli ja robię jedzonko, N. robi ciastko. Mniam mniam. Wszystko wyszło super, mogliby częściej wpadać ;). Na dowód tego, że są u nas bardzo rzadko dodam, że zapomnieli jaki mamy numer klatki i mieszkania 🤣🤣. Dobra minął weekend, przychodzi jak zawsze ponury ciąg dni pracujących i teraz całkiem serio. Nie pamietam, a żyje już chwile na tej planecie, żeby dni były tak ponure i tak odbierające chęć do życia jak te 15-19.03. Dobrze, że nie wisi u nas na ścianie jakiś miecz katana albo coś, bo poważnie Wam mówię, że poniedziałek i wtorek to był dobry dzień na popełnienie harakiri. Niechęć do zbudzenia się ze snu w połączeniu z brakiem możliwości wyleżenia w łóżku i ogólną nienawiścią do budzących się rano sąsiadów, robiących rzeczy które wyprowadzają człowieka z równowagi jak np. robienie sobie koktajlu w blenderze do pracy o 5.30, później wykańczająca nerwowo praca i ponowna ogólna niechęć do wszystkiego sprawiła, że poprzedni tydzień uznaje za blue week. Właśnie to jest jeden z powodów, który przyczynił się do braku wpisów. Drugi, to oczywiście brak czasu i milion niespodziewanych rzeczy, które wyskoczyły nam po drodze i spowodowały brak weny. Nie, może inaczej. Nie brak weny, raczej jej kumulacja w syntezie z brakiem chęci do czegokolwiek. Dzisiaj rano wstałem i pierwsze o czym pomyślałem to o tym, że muszę w końcu wszystko opisać, bo czas leci i tylko spowoduje, że opisze mniej rzeczy.


Poniedziałek minął niczym podróż koleją z Poznania do Koła pociągiem pospiesznym spóźnionym 3 godziny. Dramat. No nic, przyszedł czas na nieco lepszy wtorek, ale nie lepszy dlatego, że ewokowały słoneczny dzień kosy latające wśród drzew, pachniała saska kępa czy tam wierzchołki drzew żeglowały z upału falami. Nie. Zupełnie nie. Dzień był odwrotnością tego co wyżej, ale mental się trochę zmienił, bo we wtorek zaplanowałem randkę z moją ukochaną. Co lepsze, nie dość, że w nieco eksluzywnym restaurancie, otwartym na czas pandemii, co bardzo szanuje, to jeszcze zupełnie za darmoszkę z racji wygranego konkursu w robocie jakiś rok temu 😂😂. Randka oczywiście udana 🥰, pojedzone. Stwierdzam, że chyba coś ze mną jest nie tak jeśli chodzi o kwestie restauracji i wyboru jedzenia. Moja ukochana, zawsze jakiś eksperyment kulinarny, coś co może zachwycić nie tylko ładną i długą nazwą, ale również smakiem, a ja ?

Klasycznie Burger mordooo. I teraz ta niesprawiedliwość czasu. Jak dzień ciągnie ci się jak flaki z olejem, to nie idzie przyspieszyć, ale jak ominąłeś już ten problem, bo minął Tobie pierwszy etap wiążący się z pracą ciągnący się w nieskończoność i przychodzi chwila przyjemności, na którą czekałeś cały długi dzień i mija Ci w moment. 🥸
Następne dni były dosłownie takie jak poniedziałek, z tym faktem tylko, że w międzyczasie dostaliśmy pismo z zakładu gdzie podłączają wodę i kanalize, że ścieki mogą podłączyć, bo idą w drodze, ale na wodę dostaliśmy odmowę, bo trzeba się przekopać przez 3 metry lasu. Nie będę pisał, jak się wk*rwilem i jak to załatwiliśmy, bo wszystkie takie informacje będę opisywał w domu marzeń 🧐.
No i nadszedł piątek, piąteczek piatunio. Bug dej. Moje 28 uro. W sumie jeśli chodzi o jakieś refleksje co do wieku? Ja jestem jak bendżamin baton, z wiekiem jestem coraz młodszy 🥳🥳. Posiadówka, w COVID? BEZAPELACYJNIE, choć przyznam, że miałem z tylu głowy, że mogą przyjechać mundurowi wezwani przez jakiegoś sąsiada. Tak się nie stało 🥳. Zrobiliśmy posiadówkę, jedzonko, pogadaliśmy. Mega spoko, cieszę się, że nikt nie wymiękł mimo sytuacji, która się wydarzyła, ale o której nie mogę powiedzieć ani słowa 🥸🥸. Dostałem również dużo mega zajebi*tych prezentów. Miałem dostać jeszcze jeden, na sam koniec, ale purpurowy zegarmistrz wezwał moją wybrankę w krainę winem i ogólnie jedzeniem płynącą i do tej pory nie wiem co to miało być 🤪🤪🤪. Sobota praktycznie oprócz jedzenia i spania nie przyniosła innych efektów, no może jeden. Następnego dnia wstaliśmy już o 7-8 wypoczęci i gotowi do podróży 🥳🥳🥳🥳. W Poznaniu deszcz, pochmurno – ogólna depresja. My natomiast wybraliśmy kierunek Międzyzdroje. Uważam, że mimo tego iż ten tydzień był dramatycznie depresyjny, wku*wiający, szokujący, zadziwiający, nudny, szary, jesiennozimowowiosenny, urodzinowo-imprezowo-prezentowy to dzień 21.03 ogłaszam dniem, który wygrał potyczkę w zawodach mimo wszystko, na najlepszy dzień tygodnia. Konkurencja była duża, no ale nic a nic nie może równać się z wypadem nad morze w takim klimacie, bo o towarzystwie nie muszę wspominać. Zawsze u mojego boku i na odwrót ❤️.





Kanapeczki i herbatka przygotowana na drogę, śpiworki i mata również spakowana. Jedziemy poleżeć na plaży. 3 godzinki drogi w jedna stronę minęły w miarę szybko. Dojechaliśmy na 12. I tak jak w Poznaniu do samego Gorzowa padał deszcz i ciemno na zewnątrz, tak nad morzem full słońce, zero chmurki i taki przeskok ciśnienia, że bez zaaplikowania tabletki na ból głowy się nie obyło. Nie ważne, atmosfera cudowna. Rozłożyliśmy się i tak leżeliśmy sobie prawie 3 h wsłuchując się w wiatr i szum morza. Rewelacyjna terapia dla myśli i nie tylko. Polecam. W sumie zauważyłem, że nikt poza nami nie praktykował takiej terapii. 🙏🙏 później mieliśmy coś zjeść, ale ostatecznie zjedliśmy tylko fryty z jakiejś budy, a jedzonko już w domu. Musielibyśmy odbijać gdzieś do Szczecina na jedzenie, bo jak na moje to co może być za jedzonko teraz w tych budach nad morzem, skoro w sezon to chociaż jest ruch i jest jakaś rotacja tych produktów, a aktualnie dziennie sprzedają 10 dań, to tłumaczy wszystko się samo. I tak oto zleciał ten tydzień. Można śmiało powiedzieć, że marzec książkowy. Kiedyś się mówiło w marcu jak w garncu. Wszystkie pory roku w jednym miesiącu. Ten termin odszedł do lamusa, bo nie pamietam takiego marca dawno, że jednego dnia padał śnieg, deszcz, później wyszło słońce i znów to samo. Idę do roboty bo się zasiedziałem. 🙈 elooo