– dziennik Tomka Ridla, bo w Polsce jesteśmy nie? To będzie długi tekst, bardzo długi. Ogólnie dużo gadam, może jak będę też dużo pisał to automatycznie mniej gadał ? Nieeeee, nie ma opcji, będę dużo pisał i nadal dużo gadał. W pracy mi zawsze mowią, żebym nie pisał takich opowiadań, a ja mam wy*ebane i będę pisał co będę chciał. Wszystko w temacie. Postanowiłem, że skonstruuje tutaj jakiś mały spis treści, żeby nie trzeba było szukać i czytać wszystkiego, ażeby odszukać coś co interesuje. Wpisy akurat w tym miejscu, nie są bez znaczenia. Chciałbym sprawdzić, obalic hipoteze? łoł nie byłem zły z polskiego, ale chyba można. Już tłumacze o co chodzi. Ludzie, którzy budują domy, znajomi czy nawet randomowe osoby, mówią mi :
– Ło chłopie, po co ty sie budujesz, tyle pier**lenia z tym, latanie po urzędach. Ja jak sie zaczynałem budować, byłem tak szczęśliwy jak Ty. Jak skończyłem budowę to prawie osiwiałem, napsułem nerw, już nie byłem taki szczęśliwy, same koszty wydatki! Jakbym miał wybór to nie wiem czy bym zaczynał budowę od początku, może gotowy dom albo bliźniak. Zastanów sie !
Właśnie po to stworzyłem tego bloga, że jak się wybuduje to usiądę, przeczytam to co tu napisałem i podsumuje to najszczerzej jak się da. Jak nie, to niech mnie kule biją.

- Poszukiwania
Cz.1 – Rozkmina – Mieszkanie czy dom??
Cz.2 – Znalezienie miejsca na ziemi. - Kupione – co dalej
- Papiery
- Projekt
- Budowa
- Koszty.
- …
- Puenta
Cz.1
Dawno dawno temu, za Bazyliką w Licheniu, konińskim Titanikiem od strony Poznania w stronę kopalni w drzewcach i później w prawo jest dom, dom w którym mieszkałem 19 lat i w którym się wychowałem. Później jak już pewnie wiadomo, wyprowadziłem się z N. do Poznania. Przyznam szczerze, że po kilku latach mieszkania praktycznie w centrum poznania, mieliśmy straszny dylemat, kupić mieszkanie czy zbierać na działkę i budować dom. Myśle, że to pytanie nurtuje wiele osób i wcale się nie dziwie, bo to mega trudna decyzja. Zbierasz siano tak naprawdę od kiedy tylko zacząłeś myśleć o przyszłości, odkładasz mniej lub więcej i nagle zdjesz sobie sprawę, że trzeba już teraz podjąć decyzje, bo męczy Cię mieszkanie na wynajmie i spłacanie kredytu komuś. Narasta wkur**enie, nic w mieszkaniu nie zmieniasz, nie inwestujesz, no bo po co komuś wkładać hajs w chatę, wiadomo, że jakiś sprzęt (tv +ps) zawiniesz ze sobą, no ale krzesełek używanych jeżdżących z Tobą od zawsze nie weźmiesz na nowo kupioną lokalizacje, nie? Ogólnie rzecz biorąc przywykłem też poniekąd do tej prostoty życia w blokowej klatce. Olewasz jakieś tam problemy z paleniem w piecu, grabieniem liści, sadzeniem i przycinaniem kwiatów, strzyżeniem trawnika, o ile są to dla Ciebie problemy, ale z drugiej strony przychodzi „pandemia” i nagle budzisz się z ręka w nocniku, bo zamykają Cię w chacie i jak masz balkon to jeszcze pół bidy, bo sobie na papieroska chociaż wyskoczysz, wdychając zarówno dym z niego jednocześnie z co2 i nie wiesz co bardziej kopie, fajek czy smog, a to sobie na hamaku posiedzisz, a to pomidorki obskubiesz z łyntów. Wracając do tego balkonu 😂😂 jak go masz to spoko, ale znam ludzi, którzy nie maja balkonu i mieszkają w kawalerce na 33 metrach – naprawdę podziwiam. Aneks ze salonem i sypialnia w jednym 30 m pokoju i do tego 3 m kibel, kto w ogóle wpada na pomysły budowania takiego czegoś. Kręci się jakaś aferka koperkowa na chacie, obrażasz się na kobite, odwracasz się i w tym momencie zdjesz sobie sprawę, że jedynie gdzie możesz iść jeb*nać focha to albo na dwór albo do 3 m kibla, w którym niedawno byłeś i tam jest dopiero prawdziwa kwarantanna. Nie ogarniam. Jedyny plus z tego, że jak się nie pozabijacie w takiej rzeźni to przetrwacie wszystko 😂😂. My z N. wynajmujemy aktualnie od 2 lat mieszkanie, już nie tak bardzo w centrum Poznania jak wcześniej, ale mimo wszystko do centrum furką jakieś 13 minut, ale teraz jak jestem czy ja czy N. w centrum raz na tydzień to jest sukces 😂 i to jak nie ma korków, jak są to nie wychodzimy z chaty 😂😂. Wracając do mieszkania, 52 m – salon, sypialnie z balkonem oczywiście (około 6 m), oddzielna kuchnia i oddzielna łazienka. Jak na 52 m, układ w miarę niezły poza drobiazgami jak odseparowany od łazienki kibel metr na metr, gdzie jak siedzisz na tronie jak król bez korony, w reku trzymasz berło to kolanami uderzasz w drzwi – albo głową i co najlepsze wstajesz później odwracasz się wokół własnej osi w celu pociągnięcia szybkim ruchem ręki za nie do końca działającą spłuczkę w celu spłukania wody i jeb, psikacz automatyczny z AIR WICKA psika mi z 40 cm prosto w twarz, bo tam jest właśnie jedyna w tym kiblu półeczka. Coś takiego jak wstajesz o 6 rano do roboty, od razu pozytywnie Cię nastraja na cały ku**a poranek jak nie dzień. Jeszcze strasznie drażni mnie jedna rzecz. Myśle, że należy się medal i czapka z głowy dla Pana, który wymyślił ten jeb*ący latem w 30 stopniowy upał zsyp, pociągnięty z 10 piętra i kartka – nie wyrzucać gruzu 😂😂. Geniusz. Nie dziwie się, że sąsiedzi z dołu tacy pospinani jak im śmierdzi 320 dni w roku, śmieciami tego z 4 piętra, co korzysta z zsypu – i pety od PALMALLI wyrzuca przez balkon.. Zapomniałbym o jeszcze jednym co doprowadza mnie do szaleństwa. Ta p**da z 6 piętra co to kupuje chyba codziennie staremu 3 bochenki chleba, stary je 1,5 i resztę wyrzuca przez balkon dla GOŁEMPÓW. Taki tu jest kanał przerzutowy dragow w postaci chleba dla gołębi, że jakiś czas temu zaobserwowałem tutaj zorganizowaną grupę przestępczą. Już wam mówię jak to działa. Chitra baba z 6 piętra – ona jest bezpośrednim dystrybutorem chleba dla gołębi – i nie będę się tutaj pier**lił twierdząc, że ma monopol na cały grunwald. Jest kilka gołębi strażników obstawiają wyrzucony na trawnik towar w 6 i nie dopuszczają nikogo, powaga. Odwieczna wojna czarnych (kruków) i lokalsów. Nie wiem czy mogę, ale przedstawiam wam autentyczne zdjęcie zrobione w 2019 roku w czerwcu. Przywódca gangu. Pseudonim GRINGO.

Tak, GRINGO ma kiete z kromki chleba, w której wygryzł środek zostawił skórkę . 07.11.2019 GRUNWALD POZNAŃ
Jak na moje to go zawinęli na puche, bo wtedy widziałem go ostatni raz. Wracając do ludzi i tego zsypu, bo nigdy nie skończę.. Nikogo nie lubię w tej klatce poza jedną przemiłą starszą Panią, którą czasem spotykam jak wychodzę do pracy, a tak to bardzo słabo. Nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak. Zawsze mówię dzień dobry na klatce, no chyba, że mijam tego kutafona spod 4, na bank stary wojskowy – 100%. Nie pasuje mu, że parkuje brykę na chodniku przy jego oknie, gdzie nie ma zakazu.😊 znów odbiegam od tematu, a chciałem napisać o tym zsypie ostatecznie, ogólnie dramat rodzi dramat, bo przecież jak jest lato i śmierdzi, zachodzą tam różne procesy fermentacji, wszystko tam w tych kubłach gnije, pojawiają się robaczki, karaluchy i żuki gnojarze. Później jak się robi zimno, to te robaczki się chowają na zimę żeby przetrwać. Zapytacie, a gdzie one się chowajo, ano ido w szczelinki ścian i do otwartych okien korzystając z przeciągów i stwarzają takie własnie przemiłe sytuacje.
Akt 1. Wracasz do domu po pracy już rano załatwiony psikaczem z AIR WICKA i podminowany aktualną sytuacją w pracy i tym co dzieje się na rynku, bo ch*j wielki się sprzedaje i jak siedziałeś na chacie na home office to sprzedawało się 3 razy więcej niż jak jeździsz dziennie 300 km. Wchodzisz do kuchni już z nienachalnym zaproszeniem do kłótni, no bo trzeba się z kimś podzielić tą złością, patrzysz, a tam na blacie spod łyżeczki od cukru odwróconej do góry nogami, spogląda na Ciebie jakiś robaczek. Wciągnął go przeciąg przez okno i macha miło do Ciebie czułkami, jak tu nie kochać bloków. Trochę wyglądający jak karaluch, ale chyba nie, bo już kiedyś widziałem takiego słodziaczka i sprawdzaliśmy w internetach i to nie jest karaluszek.
Akt 2. Wchodzę do kuchni, patrzę, a tam robal leży jeb*niutki na środku kuchni akurat tam gdzie świeci słońce – NA PLECACH, obczajcie baze. Myślę sobie, ominął miny przeciwpiechotne dla robaczków w postaci brosa pułapki, ale najadł sie trutki, bo jest rozsypana w strategicznych miejscach w kuchni, wyszedł na środek kuchni i skonał. Podchodzę w celu zabrania osobnika w jakąś chustę jedwabną i wyrzuceniu go na dwór albo w wody posejdona umieszczone w porcelanowym naczyniu zbawienia, a on ku*wa obraca sie i daje dyla. Hahaha no nie wierzę. Zawsze się mówiło, że jak zwierzę leży na pleckach i śpi to znaczy, że czuję się bezpiecznie. Najwyraźniej robaczek poczuł pozytywną aure w naszym mieszkanku i postanowił, że zrobi sobię drzemkę w kuchni, bo pewnie coś podjadł. Rozpłaszczyłem go na płytce z prędkością światła i jego trupa rzuciłem pod szafkę, żeby inne robaczki widziały, że na tym terenie nie jest łatwo wejść do kapitolu.
I teraz wiesz, dylemat, ale w sumie budowa domu nas przerasta, trzeba będzie wziąć potężny kredyt itp. Wstępnie podjęliśmy decyzje, że szukamy mieszkania. Najlepiej gdzieś przy lesie, parku, blisko centrum. Dobrze żeby miało chociaż z 65 m2, no bo wiadomo w przyszłości jakiś bejbik albo dwa 😊. To szukamy.
Niby coś jest, ale to ułożenie pokoi nie pasuje, a to za mały balkon, a to słońce nie od tej strony. Powiem tak. Jak masz wirtualny kredyt w głowie, nie do końca jeszcze przemyślany ile, tylko wiesz, że się rozglądasz i patrzysz na rozbieżności od 340 tys do 500 tys. To muszę Cię zaniepokoić. Weź zimny prysznic i po pierwsze : przelicz ile masz siana i ile możesz jeszcze zdobyć, bo okazało się, że w sumie już przez te kilka zaraz naście lat nam udało się trochę uzbierać. I teraz po oglądaniu przez jakiś czas mieszkań i ryciu sobie tym głowy, usiedliśmy i po długiej, długiej rozmowie – tak, umiemy rozmawiać i to bardzo dobrze, doszliśmy do wniosku, że jak mamy kupić mieszkanie w stanie deweloperskim w Poznaniu za 450 tys 63m2 + 70-80 tys trzeba włożyć – tak mi się wydaje, że w tych pieniądzach można się urządzić w miarę w bloku. 530 tysięcy przy wkładzie powiedzmy na tamten moment 70 tys. Myśle, że byłoby do załatwienia. Chata w miarę duża, rata kredytu do zniesienia (i tak mniejsza niż teraz płacimy) lasek zaraz obok, ale dochodzi najgorsze z najgorszych – czynsz administracyjny czterysta ku*wa pięćdziesiąt złotych miesięcznie 😂😂😂 no i dookoła z każdej strony Twojej głowy sąsiad. Jak trafisz na spoko sąsiadów, no to jeszcze jak cię mogę. Mieszkaliśmy wcześniej na jeżycach, wypas na maksa. pod nami mieszkał głuchy dziadek. Obok mieszkała jakaś dupeczka z Norwegii, której częściej nie było jak była. nad nami nikogo, bo to była 2 piętrowa kamienica. Mieszkaliśmy tam 5 lat. Wyobraźcie sobie taką akcję. Kiedyś po kilku latach mieszkania tam, gdzie wyżej wspomniany głuchy dziadek pod nami był właścicielem i nie raz u nas był i my u niego, tak nie kumał bazy, że schodząc do niego kiedyś po coś, bo chyba wydarzyła się jakaś awaria otworzył nam razem z żoną i myśleli, że przywieżliśmy pizze. Generalnie robiliśmy tam od czasu do czasu dość głośne imprezy i nigdy nie było żadnego problemu. Gdybym miał pewność, że trafimy właśnie taką obsadę dookoła naszego mieszkania to byłoby cudownie. Od razu nasuwa mi się druga myśl, że jak trafie na takich pojeb*w jak tutaj, to oszaleje. Aktualne nasze miejsce zamieszkania to oaza dla osób 60+. Naprawdę nic nie mam do starszych osób i staram się w miarę możliwości odnosić i traktować ich z należytym szacunkiem, ale z drugiej strony jak widze tego z pod 3, który wystartował to mnie kiedyś z łapami tylko i wyłącznie za to, że zwróciłem mu uwagę, iż klatka schodowa to nie jest miejsce na odpalanie ćmika przed wyjściem na dwór. Pózniej dopiero skumałem, że wystartował do mnie z łapami, myśląc że to ja go zagoniłem do spółdzielni, że jara pety na klatce. To nie byłem ja. Wole mu osobiście zwrócić uwage niż robić szpagat do spółdzielni. Tak czy owak, ktoś go zagonił, a koluniu myśli na 100%, że to ja. No bo przecież to ja zwróciłem mu uwage. Kiedyś też, siedzę w aucie na parkingu niedaleko jego okna. Wsiadam, odpalam bryke, pociągam czarną plastikową wajhe w celu otwarcia maski od silnika i dolania płynu do spryskiwaczy. Wychodzi gość z 3 z petem w paszczu i mówi do mnie, czy wiem, że nie można mieć odpalonego auta na postoju. Na co ja odpowiadam, że po pierwsze nie można również odpalać ćmika na klatce, a po drugie to auto ma mniejszą emisje spalin stojąc na postoju przez poł godziny niż on z petem w swoim starym dieslu. W zasadzie od tego czasu nie odpowiada mi nawet dzień dobry. Ten u góry znów ku*wa jest taki wrażliwy, że któregoś dnia siedzieliśmy sobie w salonie ze znajomymy, trzeźwość wisi w powietrzu, toczy sie delikatna rozmowa w obniżonym tonie z racji na dość późną godzine i nagle słychać jak ta parówka z góry wypukuje jakiś po*ebany rytm kijem od szczotki dając znaki, że nasza rozmowa mu bardzo przeszkadza. Jeszcze zrozumiałbym jakby lał się alkohol od paru godzin, leciała głośno muzyka albo w ogole leciała, ale ni ch*ja, my siedzimy sobie cicho, gadając prawie szeptem, ale jak on z kobitą się kłóci, drą te mordy przez godzine to jest ok. Mógłbym wymieniać milion akcji, które wydarzyły sie tutaj, ale wtedy musiałbym wydać zbiór opowiadań na ten temat. Opiszę jeszcze jedną, ostatnią sytuacje. Tego z dołu opisałem, z góry też, niemógłbym zapomnieć o wesołej parce z boku. Ogólnie po wstępnych detektywistycznych wnioskach, które wysnułem na podstawie obserwacji, ów para pracuje gdzieś za granicami naszej ojczyzny i przyjeżdzają tutaj średnio raz na miesiąc na okres 4 dni i odp**erdalają taki melanż, że koniec. Kiedyś siedzę sobie na kanapie gram Call of duty WARZONE, jest godzina okolo 2 w nocy. Od kilku godzin obok trwa melanż. Leci muzyka, słychać jakieś wrzaski, ktoś coś stukł, ktoś tam śpiewa miłość w Zakopanem. Wtedy jeszcze dość dużo paliłem ćmików więc w przerwie pomiędzy rundami w grze wychodziłem na fajeczke, słyszałem chcąc czy nie jak Ci na balkonie opie*dalali dupe tym w środku. Dramat. Nagle słysze muzyka gaśnie. Koniec imprezy, ale nie koniec zabawy. Najpierw kłotnia, ale to taka kłotnia, że wokabularz jaki tam został użyty nie został jeszcze przeze mnie poznany, a później seks rodem z amatorskiego bułgarskiego kina erotycznego. Kobieta krzycząca w niebogłosy przez dobre 10 min i gość udający w sumie nie wiem co, chyba po prostu był sobą. I tak to właśnie wygląda. Możesz trafić tak, że zyje Ci sie spokojnie w ciszy albo tak, że oprócz swoich problemów, żyjesz też problemami swoich sąsiadów. Czy tego chcesz, czy nie.
Tak wiec znów toczymy rozmowę z N. co robić. Ostatecznie decydujemy się na dom. Ale co dom?? Tutaj się dopiero zaczyna. Naczytałem się dużo blogów, dużo stron, artykułów. Najlepsze w nich jest to, że wiara tam już na początku wykończona tematem. Wnioskuje, że wszyscy zaczynają budować z entuzjazmem, sporym pokładem chęci, w zasadzie pieniędzy też, bo kredyt potężny 🤞, a kończy się na poszarpanych nerwach, skończonych związkach, mega problemach finansowych, bo tu się zaszalało, tu się nie przemyślało – życie. My generalnie od samego początku jesteśmy innym związkiem niż wszyscy, ale o tym gdzie indziej. Tak czy owak najpierw trzeba zacząć od działki. Temat wydaje się dość prosty tylko wtedy gdy nie masz wygórowanych marzeń, w zasadzie jest Ci wszystko jedno gdzie, obok kogo, obok czego. My stwierdziliśmy, że jak już podejmujemy decyzje, że budujemy dom, w którym docelowo mamy spędzić życie razem to musi być postawiony na działce obok lasu, najlepiej w pobliżu jeziora i najdalej 30 min od Poznania – marzenie. Zaczynamy szukać ! Znaczy umowa jest prosta, ja zajmuję się szukaniem potencjalnych obiektów, na których możemy postawić swój domek, N. zajmuje się cała papierologią, wnioskami, sprawdzeniem działki. Zaczęliśmy szukać, myśle z rok temu. Rok temu mieliśmy około 65-70 tys i na momencie szybki prysznic, że za takie pieniądze to możesz znaleść działkę, ale koło 45 km od Poznania i to w miejscu jak każde inne – dramat. Stwierdziliśmy, że nic nie poradzimy, dajemy sobie czas do końca roku, zaciskamy pasa, zbieramy siano skąd się da i ile się da, jakaś mała pożyczka u rodziców. I tak sobie szukam, zapisałem się do 5 albo 6 grup na Facebooku dotyczących sprzedaży działek w wlkp. Bida, nic nie ma, a jak już coś jest to minimum 100k i to tak się pojawia i zaraz znika. Oczywiście nic przy lesie, zapominając o jeziorze. No i mamy, nagle wpada działka, 30 pare kilometrów od Poznania, w sumie lokalizacja w miarę spoko. Okazało się jak pojechaliśmy, że działka jest naprawdę niezła i najlepsze w mega dobrych pieniądzach, 1000m za 49 tysięcy – cena kosmiczna. Tak w skrócie okazało się, że działka ma 2 właścicieli i jedna z tych osób, matka, jest już starszą osoba i nie jest w pełni świadoma. Z góry wiedzieliśmy, że żaden notariusz nie podpisze się pod czymś takim. No trudno odpuszczamy. Daliśmy typowi numer i w kontakcie. Trochę załamka, ale co tam pierwsze koty za płoty. Beng, mija trochę czasu siedzi następna. 33 km od Poznania, odległość na sile do zaakceptowania, środek wioski, pomiędzy chałupami, ale cena przyzwoita. 1000m2 za 72000 minimalnie do negocjacji. Dzwonię. Kobita odbiera, tam gadamy czy możemy obejrzeć, ona zachwala, że działka petarda, że cudowny dojazd. Spoko spoko maleńka, robię chwile w handlu i wiem, że jak ktoś tak słodko pierdzi już na początku, nic dobrego z tego może nie być, ale oczywiście zdarzają się wyjątki od reguły. Dogadaliśmy termin. Gra muzyka. Pojechaliśmy. Wjeżdżamy na posesje do chłopa, już czeka on i ta kobitka – jego córka. No to gadamy. Lekki stresik, no bo jednak jedziemy gadać o wydaniu naszych pieniędzy życia, niełatwa decyzja. Zachodzimy na tą działkę no i co, widzę już minę N., że dupy nie rozrywa. Wiec pytam kobite, czy prąd, czy woda, gdzie wjazd na działkę – 3 podstawowe sprawy, jak nie masz wiedzy na ten temat to możesz się załadować na grubą muke i sporo kosztów. Na co ona nam odpowiada, że woda to tutaj 30 metrów, ale prąd to ona nie wie skąd. No to jak, sprzedaje działkę i nie wie podstawowych rzeczy – dla mnie na wejściu sprawa przegrana i śmierdzi, ale kit gadamy dalej i nagle koluniu obok, rasowy mistrz sprzedaży działek, – ojciec, mówi – „panie tu spokój, cisza tam dalej rów płynie, czyste powietrze” na co ja – „ no tak ważna sprawa coś tam coś tam i zlewam go troszeczkę, bo chłop przygłuchy, ja jedno on drugie. Spad na tej działce taki, że z 4 wywrotki ziemi by nie pomogły, coś tam chwile jeszcze pogadaliśmy, babeczka wciskała jakieś kity. Gość też się odezwał znów, powtarzając tę samą kwestie o ciszy i spokoju… Daliśmy sobie czas 3 dni na odpowiedz. W zasadzie już następnego dnia dałem odpowiedz. Okazało się ze prąd trzeba ciągnąć z 300m, a tanie to nie jest. Energetyka liczy sobie siano za mini projekt – opłata stała i do tego każdy metr kosztuje. Dałem jej tylko info, że nie, dziękuje 😂 Szukamy dalej, mija miesiąc dwa pięć. Oczywiście szukam wszędzie, OLX.pl, otodom.pl, Allegro, marketplace, wszędzie – nic nie ma. I znów chwila zwątpienia, czy może jednak wrócić do opcji z mieszkaniem.. nieeeee, nie ma szans.
I tak kurka wodna szukam tych działek, nagle benc siedzi na haczyku gruba ryba. Działka przy lesie, jeden pas działki to sam las, obok dwóch sąsiadów, wszystko odgrodzone drzewami, na samym środku działki jakiś stary dół po fundamentach, dwadzieścia pare drzew na działce, 1000 m2 z kawałkiem z tego co pamietam, 35 km od Poznania i co najlepsze 3 minuty spacerkiem i przepiękny zalew w Radzynach. Coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia albo nie, inaczej. Poczuliśmy „to coś” od pierwszej chwili. Koluniu do którego dzwoniliśmy powiedział, że mamy sobie tam jechać obejrzeć, jest COVID on nie chce ryzykować i takie tam. Wiec byliśmy tam chyba z 4 razy w ciągu 2 dni. Pomierzylismy, obgadalismy co i jak by było, N. sprawdziła wszystkie papiery do działki, bo to bardzo ważne, żeby zabrać od ludzi najlepiej nr działki i nr księgi wieczystej. Wchodzisz wtedy na geomape danego miejsca, gminy, powiatu różnie bywa w różnych miejscach, ale zawsze można to sprawdzić. Okazało się jedynie, że w planie jest budowa jakiś kurników po drugiej stronie zalewu no i niedaleko tej działki był jeden działający kurnik, ale pogadaliśmy z sąsiadami i okazało się, że śmierdzi raz w roku jak czyszczą przez tydzień, później już luz. Kurła no wszystko z działka gra, papiery są ok, cena też petarda, bo 72 tysiące. BIERZEMY! Dzwonimy do typa, a on zaczyna zmieniać swoje opowieści dziwnej treści jak chorągiewka kierunek podczas silnego wiatru na szczycie płaskiej góry. Na początku rzeczywiście była gadka, że jak sąsiad zobaczył nas tam to on do niego zadzwonił i z racji tego, że się opiekował tą działka od kilkunastu lat, dał mu prawo pierwokupu i wcale się nie dziwie, bo też bym tak zrobił. Chłop nam niby uczciwie powiedział, że jak sąsiad się zdecyduje to mu sprzeda, a jak nie to jak mu damy tysiąc złotych więcej to on nam sprzeda. Gra muzyka. Stwierdziłem po wstępnej ocenie sytuacji, że sąsiad na pewno nie zamota tego siana i jest szansa na to, że dostaniemy tę działkę. Dwa dni później dzwoni koluniu i wykręca się jakimś farmazonem, że ktoś daje 75 tys i coś tam. Jak na moje, on tam wcześniej mówił, że wystawił ta działkę i jest odzew na maksa. Wyczuł potencjał działki, zdobiło mu się głupio albo i nie i zaczął wyciągać siano. Z N. usiedliśmy przeliczyliśmy i stwierdziliśmy, że 76 tysięcy możemy dać. No i ch*j, gość zadzwonił tylko, że sprzedał, bo ktoś mu dał ponad 80 tys.. Moja sfrustrowana ukochana, bo to ona gadała z gościem, próbowała jeszcze wziąć sprawę w swoje ręce i spróbować metoda na kota ze shreka – nie pomogło. No załamka. Jeśli chodzi o mnie, ja w miarę luźno to przyjąłem. Wiadomo, że przykro, bo okazja i wszystko było cały, ale no takie jest życie. Niestety moja ukochana przeżyła mały dramacik. Czasu nikt nie cofnie, działamy dalej. Stwierdziliśmy, że wsiądziemy w auto i po prostu będziemy jeździć po okolicy i szukać banerów na działkach i takie opcje. W sumie pare razy jeździliśmy, zebraliśmy naprawdę pare numerów na interesujących nas działkach.
Cz.2
Pewnego czasu wybraliśmy się do znajomych, o których wspominałem w poście na blogu, to Ci, którzy mieli 4 razy ślub 😂😂 no i u nich się zgadaliśmy, że rodzice jednego z nich kupili 3 lata temu działkę w niezłej miejscówce. No myślimy spoko, od razu padło hasło od nich, że pojedziemy i nam pokażą gdzie to jest. Przy okazji miałem się przejechać autem, które M. mial z roboty, pracuje w leasingach – VW ID3. Przyznam szczerze, że moja jedyna myśl na to wszystko co oni powiedzieli? Przejechać się tym śmiesznym elektrycznym samochodzikiem, bo takim żech jeszcze nie poiżdżoł. Lecimy. Ja i M. w bolidzie, a nasze gerl w daci duster 👌😁. Jedno co napisze odnośnie tego elektrycznego gokarta – zaj**ista opcja do jazdy po mieście, a drugie co napisze odnośnie jazdy kierującym pojazdem marki Dacia Duster? Nie w sumie może nie będę pisał, ale nawet już aktualny małżonek jak zobaczył jak jego kobita nawraca na polu, to beka taka, że koniec 😂😂 co do gokarta, buta ma takiego, że naprawdę mega duża przyjemność z jady tak do 160km/h. Zasięg około 250 km i ładuje się z 6 h pod gniazdkiem. Cena jedynie fatalna, bo kosztuje w tej wersji czysto plastikowej w środku z dwoma małymi ekranikami wyświetlającymi obraz jak w sagemie my-x5, 2 podłokietnikami i pokrętłem do zmiany biegów przymocowanym właśnie do jednego z tych ekraników – prawie 200 koła. Za dwieście koła to.. Jakby kosztował 60 tys wtedy miałoby to sens 😂. Dojechaliśmy na miejscówe. Okazuje się, że naprawdę mega dobra lokalizacja, 20 minut od Poznania, dobry dojazd i co najlepsze – działka przy samym lesie, obok jeden sąsiad, dalej kilka budynków i wieś, na której my jesteśmy na końcu no i hit, jezioro położone ze 150 m od działki, którą kupili M. rodzice 3 lata temu. No wypas. Podali nam numer telefonu do faceta. Dzwonię. Najlepsze jest to, że Oni kupili działkę w 2017 – ma około 10 arów i zapłacili za nią około 80 tys. No nic, dzwonię do chłopa. Odebrał, z gadki od razu zabrzmiał jak prosty człowiek. Żebyśmy mieli jasność, lubię ludzi prostych, ale nie lubię prostaków. Gadam mu historie, o tym że rodzice M. trzy lata temu kupili bla bla bla, no i pytam, czy może nie ma jakiejś działki na sprzedaż. Chłop w sumie mówi, że działki tam jeszcze kawał ma, w sumie nie podzielone, ale mógłby teoretycznie sprzedać. Pytam więc jaka cena itp. Gość mówi, że w planie miał tam zrobić 4 działki, jedna 770 m2, reszta po około 850m2, z czego ta 770m2 może mieć dwa wjazdy i z jednej strony pas lasu, domyśleć się na którą od razu zapolowaliśmy nie jest trudno. No to Panie kochany, jaka cena. – 100k . Ku*wa. Cena za*ebista, ale dość mocno wykraczająca poza nasz budżet, wychodzi koło 130 zł za metr. Średnia wartość działek w takiej odległości od Poznania i tak zlokalizowanej przy samym lesie, co lepsze jezioro jedno z czystszych i większych w okolicy to spokojnie 165 zł za metr. Do przemyślenia. Gość jak usłyszał, że jesteśmy od tych i od tych, powiedział żebyśmy na spokojnie sobie pomyśleli, działki nie są nawet podzielone, nigdzie nie wystawione, na spokojnie. Dobra no to myślimy. Mentlik w głowie. Mamy około 80 koła, ostatnimi czasy tyle wydatków, że z oszczędzaniem lipa straszna, no ale myślimy. Pełna mobilizacja, ściągamy całe hajsy jakie mamy, liczymy, rozbijamy skarbonkę, ściągamy długi z dłużników. Brakuje. Sporo brakuje. Nie dość, że do działki brakuje 20k papieru, to gdzie jeszcze kurka wodna notariusz i jakieś inne dodatkowe koszty, bo w sumie nie wiemy jakie będą koszty. Pierwszy raz kupujemy działkę 🙈 na szczęście mamy rodziców, którym należą się szczególne podziękowania za pomoc. Padają deklaracje, buzują myśli, nerwowe noce, mamy jeszcze chwile, pomyślmy. Pojechaliśmy do rodziców, rozmowy, co lepiej co gorzej. W takich sytuacjach chciałoby dostać się decyzje gotową na tacy, ale nie, to jest właśnie ta decyzja, którą musisz podjąć Ty i Twój bejbuniu. Od rodziców deklaracja pomocy. Decydujemy się. O kurła. Ciężko uwierzyć, a może jednak nie? Nie no bierzemy. Dzwonię, że chcemy się spotkać pogadać. Nie ma problemu, termin umówiony. Cdn
Pojechaliśmy. Zajeżdżamy w umówione miejsce. Stoi, czarne passeratti b6 2.0 tdi 140 KM 2007 r. , te z tymi lipnymi silnikami, co to przy 150 tys km wtryski siadajo. Nie ważne, nie interesuje mnie to. Wysiada chłop no i gaducha. Wiadomo, mimo że cena dobra, bardzo dobra bym powiedział, w jakiś sposób „po znajomości”, to i tak chciałoby się coś jeszcze z tego dziobnąć, minimalnie, tyci tyci. Trochę nie wypada, chłop tam trzyma sztywno, ale cyk ładuje mu cenę na klatę z wysokiego C, 94 tys. Zaśmiał się i mówi, że i on i my dobrze wiemy ile ta ziemia jest warta i w sumie on to nie chce schodzić nic. No proszę Pana. Coś tam chwile jeszcze pogadaliśmy. Z rozmowy wynika, że gość sprzedaje sobie jak mu się chce, jedna, maksymalnie dwie działki w roku i ma wszystko gdzieś. Przecież nie zależy mu na sprzedaży, tak jak nam na kupnie. I on to doskonale wie. Ma kartę przetargową, a my jesteśmy zdecydowani. Płacimy gotówka, nie musimy się kredytować, rzucamy jeszcze pare argumentów, myśląc że w jakiś sposób chłop opuści nam pare tysięcy, dla niego w sumie 100 czy 94.. jaka to różnica 😂😂 dla nas natomiast to jest tak, będziemy pluć krwią, czy może jak opuści, to wystarczy na notariusza a resztę jakoś dokulamy. 97 – ostatecznie i bardziej definitywnie niż w milionerach u Huberta Urbańskiego. Gitara coś tam ukuliśmy z kwoty i tak naprawdę na tym stanęło, nie chcieliśmy też przeciągać struny. Dobra, kupujemy. Ostatecznie 97 tys. Co dalej? Trzeba poczekać, obecny jeszcze właściciel działki musi ją podzielić. Potrwa to jakiś czas, zwłaszcza, że dogadywaliśmy wszystko z tydzień przed świętami. Musi zrobić wyrys, geodeta, wypis z księgi wieczystej. Pytamy, zrażeni trochę przeszłością czy podpisujemy jakaś umowę przedwstępna jakaś zaliczka? Pan Cz. niewzruszony mówi, że jemu słowo wystarczy. Jak się zdecydowaliśmy to on się za to zabiera i tyle. No ok, niech będzie. Jak nas wydyma to już tego nie ogarnę – to pierwsze co sobie pomyślałem, ale z drugiej strony brzmiał przekonująco i wyglądał na człowieka, dla którego słowo jest najważniejsze. Mega szanuje takie podejście. U mnie w korpo jak nie przyklepiesz czegoś na @ to możesz sobie czyjąś deklaracje słowną wsadzić w du*e, bo później jeden z drugim w oczy Ci się wyprą, że ustalenia, o których wspominasz to on sobie nie przypomina. Stfu. Tak czy owak, przybyliśmy 🖐 i się rozjechaliśmy.
Minęły święta, oczywiście pod znakiem domowego jedzenia, prezentów, atmosfery no i przede wszystkim pod znakiem oczekiwania, kiedy gość się odezwie. W głowie dziwne myśli. Nauczeni trochę już, że ludzie potrafią wy*ebać cię bez mydła i nawet przy tym im brewka nie tyknie. Czekamy. Jest styczeń. Pierwszy, drugi, piąty. Stwierdzamy 5.01 że jak koluniu się nie odezwie do 8, to do niego zatarabanie. I tak oto los sprawił, że następnego dnia telefon zadzwonił, ale do mnie. Dzwonił właściciel działki, że zrobił już wyrys działki, był geodeta, wydzielił. Można się umawiać do notariusza. PETARDA. Puls przyspiesza. Dzwonię do notariusza. Zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego notariusza aktualnego właściciela działki, bo już wcześniej coś tam działali razem i się znają. Nie ma problemu. Dla nas nawet lepiej, bo nie znamy żadnego notariusza w okolicy zaufanego. Dzwonię. Odebrała przesympatyczna kobitka, co się okazało o tym samym nazwisku co ja. Od razu na początku zaznaczyłem, że jest to mój dziewiczy rejs w morzu obowiązków związanych z kupnem działki. Od razu dostałem odpowiedz, że Pani się nami zaopiekuje i już mi wszystko tłumaczy. No to słucham.
Pierwsze, o co Pani zapytała to koszt działki. Wiec jej mówię około 100 tys. No to pyk na szybko dostaje zwrotkę. Opłata notarialna przy takiej wartości działki może wynieść maksymalnie 4050 zł. Składa się na nią 2% podatku od wartości działki, taksa notarialna i opłaty sądowe. Mieszkam i pochodzę z wlkp wiec jak typowy Janusz złotówka pytam czy coś tam możemy jeszcze ponegocjować z tą ceną, czy to już ostatecznie. Dostałem odpowiedz, że zawsze można się coś potargować. Mi to wystarczy aby bez skrupułów przy płaceniu przypomnieć się o swoje i wyrwać chociaż na jakiś obiad, chociaż przy takiej kwocie jak zawsze liczę na więcej. Ktoś sobie pomyśli, co za typ, o każdą złotówkę się bije, mi by było wstyd. Twoja strata. Mi nie jest wstyd i zawsze dopominam się o swoje. Być może wynika to z tego, że pracuje w handlu i tu już nie chodzi o mnie, ale wiem ile klienci potrafią zrobić narzutu albo marży i czasem na pierwszy rzut oka widać, że można się handlować. Uwierzcie mi, że zawsze się da coś zejść z ceny. O technikach negocjacji za chwilę. Ustawiłem nas na środę. Dobra. Bierzemy urlop, wyjątkowy dzień. Od razu pojedziemy do urzędu zapytać warunki zabudowy, może zabrać jakieś wnioski już do wypełnienia. Mamy środę. Atmosfera od samego rana bardzo pozytywna, a mimo to napięta jak plandeka na żuku. Nawet jakoś jeść się za bardzo nie chciało. Wyczekujemy godzinę. Umówieni na 11, więc trzeba wyjechać 10.30, żeby nie być ani za wcześnie ani za późno. Punktualność grzecznością królów. N. zestresowana na maksa 😁. Siano zebrane do kupy, jedziemy. W sumie nie wiedziałem do końca czego się tam spodziewać. Myślałem, że wejdziemy podpiszemy jakieś papierki na szybko, 20 minut i do chaty. Myliłem się oczywiście. Pani zaprosiła nas do salki, w której miało odbyć się czytanie. Se myśle czego.. listu do koryntian czy co. Zostawiła nas samych z aktualnymi właścicielami i siedzimy.. nic się nie dzieje. Gadka drętwa jak nogi po półgodzinnym posiedzeniu na kiblu i oglądaniu Facebooka. Dobra przyszła szefowa całego zamieszania i mówi, że musi tu wszystko odczytać co na tych papierach. No i czyta imię nazwisko itp itp każdego zgromadzonego, czyta zasady, numery działek, co będzie czyje jak już ktoś to sprzeda, wielkości działki, wszystko. Czyta to z 35 minut, mówię o cię krynca kiedy to się skończy. Jedyne co ciekawe to to, że jak jesteś politykiem lub osobą, która sprawuje ważne stanowisko w spółkach skarbu państwa to wtedy od razu jeszcze raz Cię prześwietlają, bo z góry jesteś traktowany jako osoba mogąca posiadać pieniądze z nielegalnych źródeł 🤣🤣🤣. Skończyło się czytanie listu świetego Michała apostoła do rzymian.. bracia.. 🤣🤣, dobra bez jaj. Złożyliśmy kilkanaście łącznie podpisów. Podpisaliśmy zobowiązanie do zrobienia przelewu w terminie dwóch dni od momentu podpisania umowy. Wydaje mi się, że to dość ważne, bo jakby nagle okazało się, że odkryłeś coś coś Ci się nie podoba albo nie było tego w ustaleniach, możesz odstąpić od kupna i co lepsze siano masz na koncie, a nie powiedzmy dajesz mu hajs, wychodzi jakaś muka i co. Lepiej rozwiązywać umowę mając pieniądze jeszcze u siebie na koncie, a nie u kogoś. Tak czy owak u nas wszystko było si. Pojechaliśmy, wpłaciliśmy tego samego dnia sianko i co, MAMY DZIAŁKĘ !!
Od razu pierwsze co zrobiliśmy, pełni euforii? Pojechaliśmy na działkę najzwyczajniej w świecie otworzyć szampana 200 ml, uczcić zakup działki, porobić sobie zdjęcia 🤣, mamy duuuuuużo zdjęć. Ciężko uwierzyć, że w końcu doszliśmy do takiego momentu, który jest krokiem milowym w całym przedsięwzięciu.
Kupione – co dalej?
Jak już troszeczkę oswoiliśmy się z tą myślą, że to wszystko prawda, trzeba się wziąć jak najszybciej do roboty, pozałatwiać wszystko. Niestety do pracy nie weźmiesz się, dopóki nie dostaniesz z sądu listu z potwierdzeniem wpisu do księgi wieczystej. Słyszeliśmy historie i opowieści dziwnej treści o Poznaniu. Nie wiem czy są prawdziwe i nie chce się dowiedzieć, ale w Pzn na wpis do księgi wieczystej z automatu czeka się pół roku, a krążą opowieści, że ludzie czekali nawet do 13 miesięcy 🤯🤯🤯. Nie mieści mi się to w głowie. My na szczęście załatwialiśmy wpis do księgi wieczystej przez sąd w Grodzisku Wielkopolskim i przyszedł po 16 dniach 🙏🙏 i już mamy sporo czasu w kieszeni.
Działamy dalej. Tak jak już wcześniej pisałem, moja ukochana pracuje w spółce należącej do skarbu państwa, nie będę pisał w jakiej, bo po co 😊, chodzi o to, że dogadaliśmy się tak, że to Ona organizuje papierkową robotę, a ja zawożę wnioski, jeżdżę, załatwiam z racji tego, że cały czas w terenie. Oczywiście też je czytam, podpisuje. Ogólnie to już teraz wiem, że gdybym to ja sam miał ogarniać papiery, nie wiem czy bym dał radę, N. cały czas siedzi w papierach jakiś urzędowych, wie co z czym się je, co wypisać, gdzie zanieść. Zna wszystkie te zarządy, urzędy i gminy, ogarnia sporo tematów z terenem więc wie co jest 5, a ja jestem zielony jak groszek w tych sprawach i myślę sobie, że gdybym miał uczyć się teraz tego wszystkiego prawdopodobnie metodą prób i błędów od początku, gdzie to wszystko pozanosić i przede wszystkim co 😂😂🤯, to mózg roz*ebany i pewnie teraz już mógłbym przybić piątkę z ludźmi, którzy po budowie mówią, że mają dosyć domu i tego budowania 🤣🤣. Na szczęście jednak mam N. i ona oczywiście ma mnie 😁😁.
3. Papiery.
Zaczynamy. Pierwsza sprawa, którą musimy ogarnąć to warunki zabudowy dla działki, bo w naszym przypadku nie było miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego i dobrze, bo wtedy stawiamy sobie domek jaki chcemy, a nie taki jak ma sąsiad. Jeśli chodzi o minus – to na pewno czas. Oczywiście zdobycie warunków zabudowy to nie jest tylko złożenie jednego papierka do urzędu, to cały proces na który składa się kilka wniosków do złożenia i na każdy potrzeba czasu. Pierwsze co zrobiliśmy jeśli chodzi o papiery to złożyliśmy wniosek o mapę zasadniczą do Powiatowego Ośrodka Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej w Poznaniu. Tutaj już na początku trzeba wiedzieć o tym, że kiedy kupiliście działkę tak jak my, w sensie nie będąc jeszcze w związku małżeńskim, to do każdego jednego wniosku, który wypełniamy, musi być pełnomocnictwo partnerki i na odwrót. Tak samo przy odbiorze. Pojechałem do urzędu odebrać mapę zasadniczą i taka sytuacja, N. składała wniosek i ja żeby go odebrać musiałbym mieć jej pełnomocnictwo. Nie ważne, że mam 50% udziałów działki, ważne jest kto składał wniosek, co za bzdura. Pani w urzędzie pomimo moich serdecznych próśb nie wydała mi map, które leżały na biurku. Więc trzeba było umawiać się jeszcze raz. No nic, każdy następny wniosek już z pełnomocnictwem i bez żadnych problemów. Co dalej. Tak naprawdę wpis do księgi wieczystej i posiadanie mapy zasadniczej otwiera kilka możliwości. Czas oczekiwania na mapy zasadnicze w naszym przypadku to około 18 dni roboczych. Następnego dnia złożyliśmy dwa wnioski. Pierwszy o umożliwienie doprowadzenia wody i odprowadzenia ścieków do Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, a drugi do ENEA jako dystrybutora energii w naszym regionie o możliwość podłączenia się do sieci energetycznej. Wniosek do komunalki postanowiłem zawieźć sam z myślą, że może uda mi się jakoś poprowadzić tak rozmowę, żeby Pan/Pani w Komunalce pomyśleli „kurde zróbmy to dla niego szybciej”. Niestety pojechanie tam na miejsce w czasach pandemii szybko zweryfikowało moje nastawienie. Dojechałem na miejsce, wszystko pozamykane i dzwonek z napisem „proszę dzwonić”. Dzwonię więc. Wychodzi jakaś babeczka i częstuje mnie tekstem na dzień dobry, że wniosek mogę dać jej, ale i tak ostatecznie musi go rozpatrzyć kierownik, którego dzisiaj akurat nie ma. No to sobie porozmawialiśmy. Pozostało mi więc ładnie się uśmiechnąć, mówiąc że będę kontaktował się telefonicznie, podziękować, życzyć dużo zdrowia z racji na trwającą pandemie, odwrócić się na pięcie i do domu. Wniosek do Enei wysłaliśmy mailowo. Minęło 14 dni roboczych i dostaliśmy zwrotkę z Enei, że możemy się podłączyć do ich sieci w załączeniu przysłali umowę na zrobienie przyłącza i koszty. Wstępnie wyliczyli tam koło 1400 zł, prąd idzie w drodze obok działki. Jest tam w tym liście od nich taka informacja, że jak jesteś zdecydowany i chcesz zrezygnować z 14 dniowej możliwości od odstąpienia od umowy, odsyłając zaznaczasz tą opcje i wtedy cały proces trwa szybciej o 14 dni :D. Zaznaczyliśmy oczywiście to, bo w zasadzie z jakiego innego dystrybutora mielibyśmy skorzystać jak nie z nich skoro w okolicy nic innego nie ma? Może chodzi o to, że jak nagle zdecydujesz się na panele Pv z własną baterią, wtedy odstępujesz od umowy albo coś. Po miesiącu przyszło pismo z ZGKiM, niestety z fatalną informacja. Dostaliśmy zgodę na przyłączenie się do kanalizacji, ale nie dostaliśmy zgody na przyłączenie się do sieci wodnej, z racji tego że idzie w ulicy odbiegającej od naszej, przecina się 4 metry z lasem i nie mają jak tego podłączyć. Słabo mi się zrobiło. Myślę sobie jak to możliwe skoro ten gość od którego kupiliśmy działkę, miesiąc przed tym zanim nam ją sprzedał, wyrysowywał ją z mapki i przekształcał na działkę budowlaną. To ja się pytam jakim cudem dostał pozwolenie na wyrys 4 działek budowlanych skoro nie mają dostępu do wody? Dobra, myślę sobie nie pozwól żeby zawładnęły Tobą emocje. N. też już wkur*iona. Dobra dzwonie tam do tej komunalki z racji na to, że to ja tam zawoziłem dokumenty. Oczywiście zaznaczam i są to moje subiektywne odczucia i statystyka, że tylko i wyłącznie zachowując się przyzwoicie i rozmawiając z ludźmi jak ludzie, jesteśmy w stanie dowiedzieć się czegoś na temat i co lepsze, uzyskać może jakąś informacje albo chociaż ścieżkę naprowadzającą na różne rozwiązania. Przecież to też są ludzie, tak samo jak na mnie pada na nich deszcz i tak samo jak mnie ktoś wku*wia głupią gadką, to i ja odwdzięczam się tym samym. Dobra dzwonie. Odebrała jakaś Pani, mówię jej o co mi chodzi. Przekierowała mnie bezpośrednio do szefa całej komunalki z racji na powagę sytuacji i czas, który nagli. (pierwszy krok za mną, będę rozmawiał z najwyższą instancją, tylko dlatego że byłem dla Pani bardzo miły :P). Odebrał kierownik i po krótkiej rozmowie powiedział mi wszystko, co chciałem wiedzieć. Wyrok jest surowy. Dwa wyjścia, budowa własnego ujęcia wody czyli studnia albo budowa sieci wodnej od drugiej strony drogi. Czyli na oko trzeba wybudować 70 m sieci wodnej. Mówię do tego szefuncia komunalki ile to będzie kosztować. Na oko wyliczył mi 18 tysięcy brutto. Myślę sobie chyba go poje*ało. Mimo wszystko podziękowałem mu za chłodną kalkulacje i się rozłączyłem. Od razu wykręcam drugi numer, do gościa, który sprzedał nam działkę. Tutaj też mimo że wkur*iony maksymalnie, staram się zachować spokój, wszystko jest do rozwiązania. Dzwonie, mówię jaka sytuacja, a on mi przewija temat, że przecież jak robił wyrys na budowlane to dostał zapewnienie z komunalki na przyłącze wody, co lepsze jakiś czas temu sprzedając działki na których już stoją 2 chałupy musiał zrobić sieć wodną i wtedy była mowa o tym, że z tego miejsca będzie już można podciągnąć wodę do naszych działek też. No niestety, mówię że nie ma racji. Po chwili dogadaliśmy się tak, że on też sobie zadzwoni do komunalki i postara się tam cos załatwić, a z racji tego ze mieszka tam od urodzenia i 3 jego pokolenia też, to prawdopodobieństwo, że pracuje tam ktoś z rodziny albo mamy brata córki mąż jest na tyle duże, że mówię dobra dzwoń Pan ja czekam. Niestety i tym razem się pomyliłem, nikogo tam nie znał :). Ostatecznie stanęło na tym, że musi powstać sieć wodna w ulicy, którą poprzedni właściciel będzie budował na własną rękę, w której mamy 1/9 udziałów, a większość bo 4/9 ma ten gość od którego kupiliśmy działkę i to on musi wystąpić z umową do ZGKiM o wybudowanie sieci na działce. No i zaczyna się jazda. Czemu?, a no bo temu, że 2 działki, które również nie mają dostępu do wody na razie będą stały puste. Czyli tak naprawdę na tym żeby była tam woda na już, zależy tylko nam. No pięknie i co teraz? Na szczęście poprzedni właściciel nie jest głupi, raz że ciężej będzie sprzedać działkę z tą świadomością, on był przekonany, że tam będzie woda. Jak do niego zadzwoniłem to naprawdę się zdenerwował i dlatego też myślę, że bierze to na klatę, bo teoretycznie my jakoś tam moglibyśmy się z nim popałować o cenę itp. no bo przecież mieliśmy ustną gwarancje tego, że będzie woda. I tu błąd, bo mogliśmy zanim kupiliśmy działkę jechać do Komunalki i zapytać o takie rzeczy albo chociaż tam dryndnąć. Może przy następnej działce :). Tak czy owak, nam się śpieszyło, żeby złożyć jak najszybciej wniosek o warunki zabudowy, bo bez niego nie ruszymy z projektem, a na same warunki trzeba czekać 3 miesiące. Teraz sytuacja wygląda tak. Opcje są dwie. Czekamy aż właściciel podpisze umowę z komunalką, że on na własną rękę buduje sieć i potem oni tylko ją odbierają i my się podłączamy do sieci. To jest pierwsza opcja, tylko żebyśmy mogli złożyć wniosek o zabudowę, potrzebujemy skan wstępnej umowy z komunalką, którą musi w naszym przypadku zrobić osoba posiadająca większość w udziale działki. Druga opcja jest taka, że składamy papiery o warunki zabudowy, ale z opcją studni do 30 m i tu też ciekawostka, do tej głębokości nie trzeba mieć pozwolenia na studnie i nie trzeba jej ujmować w projekcie. Powyżej 30 metrów już musi być projekt, a za to już sobie liczą. My wybieramy jak zawsze nietypowo, ale wydaje się słusznie. Dowiedzieliśmy się, że można zrobić taką opcje. Składamy papiery o warunki z opcją studni, w międzyczasie powstanie sieć wodna. Jak powstanie wtedy złożymy wniosek, że powstała sieć wodna i chcemy się do niej podłączyć i rezygnujemy z opcji studni. Jest to pewnie trochę zawiłe, ale chciałem opisać to najbardziej szczegółowo jak się da. Dobra wstępnie mamy wszystko dogadane co do sieci, tak naprawdę po prawie 4 miesiącach kompletowania dokumentów udało się skompletować wszystko, żeby móc iść złożyć papier o warunki. Dodatkowo nasz architekt rozrysował nam na mapce jak miałby wyglądać nasz dom, chodzi o położenie, wielkość, wysokość po to aby ułatwić prace urzędnikom. Z góry założył największą możliwą powierzchnie zabudowy na tej działce. W naszym przypadku wielkość powierzchni zabudowy, uwzględniając wszystkie wymagane odległości od sąsiednich działek wyniosła 230 m2 w parterze. Dla nas osobiście było to mega za dużo, ale architekt nam tak doradził. Już śpieszę z radą dlaczego, parafrazując, właśnie dlatego, że z reguły w takich przypadkach daje się największą możliwą powierzchnie zabudowy dla urzędnika, z tego względu aby później móc manewrować z projektem i w przyszłości kiedyś jak byśmy chcieli rozbudować nasz dom albo coś zbudować na podwórku, już mamy warunki na największą możliwą zabudowę. Ok, to tyle narazie co do WZ. Dołączyliśmy do wszystkich kwitów, taki wstępny zarys tego jak te metry mogłyby być rozłożone według zasad, które obowiązują.

Następny krok jaki musieliśmy poczynić to dogadać się z Enea o warunki przyłączeniowe. I tak o to poznaliśmy zasady i większe szczegóły działania Enea. W sumie tak przypuszczałem, ale nie wiedziałem dokładnie. Od zawszę krążą legendy, że na przyłącza czeka się tyle czasu. Ma to swoje uzasadnienie. Enea wszystko zleca i robi na zasadzie outsorcingu. Tak było w naszym przypadku. Odezwała się do nas Firma X, która zajmuje się robieniem projektów technicznych przyłącza energetycznego dla Enea w naszym regionie. Całą sprawą zajęła się N. Zadzwoniła do nich i dochodząc do porozumienia z Panem z tejże firmy uzgodniła, że będzie im potrzebne nasze pełnomocnictwo oraz musieliśmy podać lokalizacje skrzynki. To też jest ważne i trzeba przemyśleć gdzie ją dać, żeby później nie było trzeba ciągnąc cholera wie jak długiego kabla do skrzynki w domu. I tutaj szach mat ze strony N., ponieważ wyciągnęła od gościa informacje, że oni również będą potrzebowali mapy do celów projektowych. Tą samą mapę, którą my potrzebujemy dla architekta i do urzędu, jednym słowem jest niezbędna do złożenia wniosku o pozwolenie na budowę. Koszt takiej mapy w Poznaniu w kwietniu 2021 roku to około 800-900 zł. Moja ukochana tak rozegrała sprawę, że ten gość ogarnął tą mapę i później nam ją udostępnił. Już tłumaczę na jakiej zasadzie. Oryginalność takiego dokumentu poświadcza pieczątka geodety, więc ten Pan z firmy świadczącej usługi dla Enea, zrobił kilka kopii tych map i na każdej były pieczątki i podpisy, co z automatu stawia te mapy w świetle oryginału. Nie wiem czy każdy zakuma. W wielkim skrócie – wzięliśmy z tą firmą mapę na pół. Po 400 zł na głowę.
Tak nawiasem pisząc, nie wiem czy wspominałem o tym, że jestem delikatnym dusigroszem i jak jest tylko szansa na uratowanie jakiś pieniędzy, to wchodzę w to w ciemno. I tutaj pierwsza odznaka „dusigrosz lvl 1” dla mojej ukochanej za zaoszczędzenie sporej sumy. Nie chce żeby ktoś źle zrozumiał intencje. Staramy się po prostu nie wydawać bez sensu pieniędzy. Często jest tak, że przez niewiedze traci się dużo i to nie tylko pieniędzy – dlatego warto przeczytać poradnik wielkopolskiej złotówki aby uniknąć niepotrzebnych kosztów i przeznaczyć to na coś lepszego, bardziej przydatnego.
Dobra, procesy już porozpoczynane. Co dalej? Mamy początek kwietnia ’21, trzeba zacząć już myśleć o kredycie. Postanowiliśmy, że pójdziemy do zaprzyjaźnionego nam od lat banku. Dlaczego zaprzyjaźnionego? – przyszła teściowa tam pracuje od lat. Poszliśmy więc na rozmowę. Dowiedzieliśmy się jak to wszystko mniej więcej funkcjonuje. Pani powiedziała nam że na kredyt czas oczekiwania to około 1-1,5 miesiąca. Mniej więcej opisała procedurę przyjazdu rzeczoznawcy na działkę. Tu ciekawostka. Nie ważne ile dasz za działkę i tak przyjeżdża gość i wycenia stan aktualny działki według wartości rynkowej. Dlatego chcieliśmy zrobić jak najwięcej na działce, żeby jej cena wzrosła jak najwyżej. Wtedy kredyt jest bardziej atrakcyjny – minimalnie, ale zawsze coś. Bardzo dużo ludzi zaczyna od zrobienia ogrodzenia, garażu, szopki, fundamentów – to wszystko podnosi wartość. Jedynie co nie podnosi wartości to projekt domu. W sumie szkoda, bo kosztował tyle pengi, a skoro projektowany dom ma stanąć na tej działce to mogliby go już wrzucić w koszty. Nie ważne. Dowiedzieliśmy się również, że kredyt jest wypłacany w transzach i bank interesuje udokumentowany stan faktyczny wybudowany z przyznanej transzy. Czyli zakładam, nie wiem 50 tys. pierwszy etap – stan zero. Musisz im podesłać zdjęcie stanu 0 i wtedy uruchamiana jest kolejna transza kredytu. I tak do wyczerpania zapasów. Oczywiście jak ktoś potrafi, może zaoszczędzić. Np. robi część fundamentów sam. Kręci zbrojenie cokolwiek. Banku nie interesuje ile na to wydałeś tylko stan faktyczny. Przejdźmy do najważniejszego . Zaczynamy rozmawiać o kwotach. Z racji na to, że nie przyszliśmy tam już na teraz wziąć kredytu, tylko na spokojnie się rozejrzeć to poszliśmy tam raczej bez spinki. 500 000 zł – tyle wstępnie nas interesuje. Mamy kwiecień 2021. Żeby było ciekawiej. W momencie w którym zdecydowaliśmy się na wybudowanie domu i kupiliśmy działkę – 500 k to był koszt pod klucz wybudowania domu – nie licząc działki. Dostaliśmy propozycje na 25 lat 500k – 2.836 zł. W zasadzie na tym się skończyło posiedzenie w banku. Podziękowaliśmy, wymieniliśmy się numerami i pojechaliśmy do domu.
Badanie gruntu – to kolejna czynność, którą musieliśmy wykonać aby przygotować się do projektowania naszego domku. Jak sama nazwa wskazuje bada się grunt. Oczywiście robi się to po to aby zobaczyć jak posadzić dom, czy grunt nie jest mokry, jakie są warstwy ziemi itp. Tak czy owak jest to niezbędne dla architekta. Dostałem namiary na gościa, który się tym zajmuje. Zadzwoniłem dogadałem się na termin. Gra muzyka. Pytając czy moja obecność jest obowiązkowa – usłyszałem, że nie. Tak więc umówiliśmy się na 16.30. Z racji na moją nienaganna formę wychowania – byłem przed czasem aby się przygotować. Pochłonięty myślą o odwiertach na działce wyobrażałem sobie potężny żółty samochód ciężarowy typu Uaz o 8 kołach jadący prosto z Uniejowa z odwiertów termalnych z maksymalną prędkością 15 km na godzinę, puszczając czarny kłęb dymu z zaczadzonego komina, bo coś musi ciągnąc te 15 ton sprzętu. Jednak niczym bańka mydlana z kiepskiej jakości płynu do naczyń, pękło moje wyobrażenie tego odwiertu. Podjechał Pan równie mocno kopcącym citroenem xara z 96r. Wysiada z fury i idzie do mnie. Również wysiadam, bijemy piątkę, gadu, gadu. Cały czas myślałem, że ta ciężarówka nadjedzie, a ten gość jest tylko jakimś brygadzistą albo coś. Po minucie rozmowy, zorientowałem się jednak, że już nic nie przyjedzie. Pan po chwili z małego niczym paczka zapałek citroena wyciągnął 3 częściowy sprzęt (żeby nie było nie mam nic do tego samochodu, ale przy moim wyobrażeniu odwiertu, miałem prawo być niepocieszony). Pytam więc na czym będzie polegał ten odwiert. Polega on na tym, że gość ma takie 3 metrowe ręczne wiertło i zapie*dala w lewo łapami co jakiś czas wyciągając próbkę gleby na kilku wysokościach i w kilku miejscach na działce. Pan opowiadał mi, że mają zamówiony samochód do odwiertów i coś tam coś tam. Doszedłem do wniosku, że dlatego był taki tani. Z resztą sam mówił, że jak będzie nowa fura, to i koszty stałe rosną itp. i już sam koszt usługi też rośnie. My za tą usługę ostatecznie zapłaciliśmy 500 zł. Kolejny etap za nami!
Zajęć póki co nie brakuje więc ciśniemy dalej. Umówiliśmy spotkanie z poprzednim właścicielem działki w celu omówienia szczegółów powstania sieci wodnej wzdłuż działki. Z racji na to, że tak jak myśleliśmy w przyszłości będzie chciał sprzedać działki obok, właścicielowi zależało na tym aby ta sieć powstała. Nam też, mimo że złożyliśmy w WZ studnie. Ustaliliśmy, że on robi to na własną rękę, a my się coś dorzucamy i przy okazji zrobią nam przyłącze wody już bezpośrednio do domu. Gra muzyka. zaproponowaliśmy, że coś się dorzucimy. Wstępnie dogadaliśmy, że dołożymy do całości około 3 k, ale projekt przyłącza po naszej stronie. Tydzień później już zorganizowane było spotkanie u notariusza i legalizacja wszystkiego. Zjechali się wszyscy, którzy tak jak my mieli udział w działce, my mamy udział 2/9. Były jeszcze 3 rodzinki które mają 3/9 udziałów no i właściciel drugiej strony drogi gdzie będzie z 5 działek i on tam ma większość czyli 4/9. Poznaliśmy przy okazji potencjalnych sąsiadów. Okazało się, że praktycznie jedna rodzinka chce się tylko tam wybudować w miarę szybko, reszta to bardziej jako inwestycja/rekreacja i nic przez lata raczej nie będzie się działo. Chyba, że jakiś dom letniskowy z racji na jezioro. No to pięknie. Zapowiada się przez najbliższe lata spokój i cisza. :). Ogarnęliśmy wszystko notarialnie i czekamy oczywiście na szereg decyzji. Właściciel większości zajął się całą papierologią w starostwie i w urzędach aby móc w ogóle wybudować coś takiego na własny koszt i później móc oddać to w dzierżawę Komunalce. Czekamy. Jakoś bardzo pośpiechu nie ma, ale lepiej zacząć takie rzeczy załatwiać szybciej, żeby później się nie obudzić z ręka w nocniku.
2,5 miesiąca po złożeniu wniosku o warunki zabudowy dostaliśmy telefon z urzędu, że urząd zrobił analizę zabudowy sąsiedniej i doszli do wniosku, że nie możemy wybudować domu o powierzchni 230 m, bo średnia u sąsiadów to 173 i my do takiej wielkości również musimy się dostosować. Musieliśmy napisać specjalne pisemko o tym, że zmniejszamy powierzchnie do 173 m i gitara.
4. Projekt
Kwestie projektu rozważaliśmy dość długo. Czy kupić gotowca i dać tylko do adaptacji. Czy może ogarnąć architekta i stworzyć dom pod siebie. Wszystko tak, jak chcesz, pod twoje widzimisię. Jedyną osobą w naszej dwuosobowej drużynie, która pomyślała przez chwile o gotowcu byłem ja. Tak więc postanowione. Szukamy architekta. Czas poszukiwań okazał się bardzo krótki. Wybraliśmy naszego znajomego, który już od jakiegoś czasu zajmuję się projektowaniem i współpracuje z tatą od lat ciężko pracując. Pojechaliśmy się spotkać w ich biurze. Założył on firmę jakiś czas temu z kolegami i na własną rękę projektują domy. Siedzieli w biurze zatem w 3 osoby. Małe biuro atmosfera przyjemna. Uzgodniliśmy wcześniej już cenę na którą się zgodziliśmy. Nie mała kwota – 12 tysięcy, ale znaliśmy jakby to powiedzieć umiejętności Wojtka z racji na jego zaangażowanie od zawsze w takie tematy. Chłop dużo podróżował, widział wiele, ma się czym inspirować. Do tego w grę wchodziły projekty elekt., wodne itp. plus załatwienie wszystkich papierów i ostatecznie pozwolenia na budowę przez nich jako firmę. Jak dla mnie ogromne siano. Gotowiec z adaptacją z 4-5 tysięcy mniej. Zdecydowaliśmy się ponieważ argumenty, które przedstawiła mi moja ukochana trafiły do mnie i przekonały. Nie jestem wcale taki zły. Jak ktoś do mnie mówi logicznie i używa sensownych argumentów to jestem do przekonania. Tak też było w tej kwestii. Ok, wróćmy do projektowania. Bardzo nam się podobało to, że mieliśmy serie 3 spotkań z nim i rozmowa – co byśmy chcieli, jak to widzimy, jak żyjemy – ilu przyjmujemy gości, ilu gości u Nas nocuję lub będzie nocowało, o której chodzimy spać, czy lubimy pić kawę na tarasie itp. itd. Wypytał Nas o dużo rzeczy. Jakie byśmy chcieli mieć pomieszczenia. Po takich rozmowach doszliśmy do 170 m2 zabudowy w parterze z zadaszonym garażem. Ja jeszcze na początku wspomniałem, że chciałbym chociaż z 2 pomieszczenia w piwnicy. Dużo. I tak jak na początku stwierdziliśmy, że w sumie do przeżycia. To jak zaczęliśmy wszystko wyliczać itp. to razem doszliśmy do wniosku, że na SSZ braknie nam 450 k. zimniutki kubeł wody na głowę. Rozeszliśmy się. W domu dyskusja. Debata. Ostra pogawędka. Piwnica odpadła z automatu i ostatecznie stanęliśmy na 100 parter, 30 m piętro i 32 m garażu z kotłownią bez dachu – w sensie bez więźby dachowej. Tylko strop. Czyli jakieś 130 m w obwodzie plus 30 m piętro. Po jeszcze kilku spotkaniach z architektem, kilku rozmowach i po 2 miesiącach dostaliśmy projekt koncepcyjny naszego domu, który okazał się strzałem w 10 i po dosłownie kilku zmianach został przez nas zaakceptowany.


Mamy lipiec i mija dokładnie 3 miesiące od momentu złożenia papierów o warunki zabudowy. Dostaliśmy je! W warunkach tak jak przewidywaliśmy. 173 m2 maksymalnej zabudowy czyli jakieś 20% działki. Zgoda na dach dwuspadowy, maksymalnie dwie kondygnacje. W kilku słowach – spełnia wszystkie nasze wymagania aby zaakceptować już zaprojektowany ciut wcześniej w ciemno dom dla nas. Gra muzyka.
Jedziemy dalej z tym wózkiem pełnym papierów i różnych dziwnych pism, których nie rozumieją nawet Ci, co je piszą. 17 września dwudziestego pierwszego roku przyszło pisemko, że została wydana decyzja o lokalizacji inwestycji celu publicznego. Znaczy to po naszemu, że możemy się przygotowywać pod budowę sieci wodnej, o której pisałem wcześniej, ale tylko przygotowywać, bo pismo się musi jeszcze uprawomocnić i musi zostać wydane pozwolenie na budowę takiej sieci. Poczułem się jak Usain Bolt – też czekam w blokach startowych xd. Być może się powtórzę, ale jeśli nie byłoby u mojego boku N., to jak bonie dydy nie ogarnąłbym tego albo ogarnąłbym z dużym opóźnieniem. Mam problem żeby na czas awizo zrealizować na poczcie, a co dopiero gdybym miał coś wysłać w ciagu 7 dni, odpisać tam, napisać tu, wysłać taki wniosek, siaki, owaki. Na samą myśl o tym boli mnie głowa, ale moja ukochana czuję się w papierach urzędowych jak okoń o poranku w trzcinie pod Boszkowem zanim złapie go jakiś kłusownik – czyli dosko. Dlatego idziemy na wcześniej już ustalony kompromis. N. pisze, odpisuje – Ja jeżdżę, dostarczam, odbieram i załatwiam wszystko inne.
Tak sobie płynie czas w oczekiwaniu na papierki. Zamiast już coś robić fizycznie tam na działce i w międzyczasie załatwiać papiery to trzeba kurka wodna czekać w bezsilności, zajmując się „tylko codziennością” i nie dorzucając już sobie obowiązków. Przeczytałem ostatnie zdanie jeszcze raz i postanowiłem nie usuwać. Trochę to paradoks. Mam mało czasu, ale chciałbym sobie jeszcze dopier*olić sporo obowiązków, bo mam cel. Człowiek to skomplikowana maszyna. Całe życie do czegoś dąży, żeby coś mieć, a i tak na końcu swojej drogi nic nie zabierze, nawet myśli. Dlatego czasem trzeba się zatrzymać i rozejrzeć w lewo i prawo i pomyśleć, czy czasem zbyt ślepo nie dąży się do celu, odpuszczając inne rzeczy lub co gorsze osoby. Jedyne co może człowieczek na końcu swej przygody, to coś zostawić. Co takiego może zostawić? Na to pytanie każdy odpowiada sobie sam. Ja na pewno zostawię bloga. Będzie zawsze lajf. Oczywiście oprócz materialnych celów nie można zapominać o tych niematerialnych jak miłość, zaufanie, szacunek, dobro dla drugiej osoby. Tak, te wartości trzeba pielęgnować, a często ludzie o tym zapominają. My nigdy o tym nie zapominamy, a jeżeli już się komuś zdarzy – pijemy wtedy gorzki syrop w postaci lejących łez z popieprzonymi słowami, który po krótkiej chwili koi nerwy i łagodzi zmysły przywracając harmonie. Ludziska, rozmowa to podstawa. Szanujcie się nawzajem!
Dobra jestem, wracam na ziemie. I tak właśnie sobie czekamy, pielęgnując relacje i pracując na etacie xd. I wtedy przychodzi do nas informacja, dokładnie 29.09 o tym, że przyjadą nam zamontować skrzynkę z prądem. Motyla noga! Coś się zaczyna dziać. Niby takie małe sprawy, a tak cieszą, że sami, że nikt nie pomógł, że wspólnie, że za własny hajs. Petarda. Nie możemy się doczekać. Oto i jest, wysoce prestiżowa, jedyna w swoim rodzaju, z dwoma drzwiczkami, w unikatowym kolorze nasza skrzynka z prądem. Denerwuje mnie tylko to, że nowa skrzynka a już ma jakiś defekt. Chyba ten Pan z energetyki gra w jakimś zespole rokowym, bo zaje*ał jakieś nielegalne wlepki z piorunami na żółtym tle z jakimś napisem „pod napięciem”. To chyba nazwa jakiegoś zespołu rokowego, bo kto by takie wlepki naklejał na nową skrzynkę. Miałem dzwonić do Enei, ale jakoś tak zapomniałem, a później myślę.. może w karierze pomogę albo cuś.


W papierach tam jest coś takiego napisane, że enea ma 9 miesięcy (5 miesięcy na papiery a 4 miesiące na wykonanie skrzynki) i w sumie u nas zajęło to dokłądnie 6 miesięcy. szybko!. Nie zdążyliśmy się dobrze oswoić z naszym nowym nabytkiem a tu juz mijają dwa nastepne tygodnie i jedzemy odebrać gotowy już w 100% projekt budowlany i wpłacić kolejną część $$ dla architekta. Jeszcze tylko projekt techniczny i mamy finito. Projekt budowlany różni się od technicznego tak jak sama nazwa wskazuje, nie ma się co tu doszukiwać jakiś teorii. W projekcie budowlanym masz np. wymiary fundamentów, grubości stali itp, w technicznym zaś masz, czym go ocieplić, jakie w fundamentach rury od kanalizy, odpływy itp. Po prostu jest bardziej szczegółowy. Tak ja to interpretuje. I znowu NIC. Szaro buro wszędzie, zaraz zima. W międzyczasie urodzinki mojej ukochanej i prezencik 2w1.
1z2 to fakt, że zawsze chciała. 2z2 to budowa, na którą będą potrzebne. I choć zupełnie nie rozumiem ich fenomenu to uległem i po kilku latach pogłosek o kupnie, sam postanowiłem kupić. Mowa o kaloszach Huntera. Kobiety je uwielbiają. Ja widzę jedynie świetnie zapakowane (fajny kartonik, niezły unboxing- cieszy otwierającego) gumiaki z wytłoczonym napisem. Nie dla opakowania jednak się kupuje buty, prawda? Dodam tylko, że w tej cenie na ryneczku w Babiaku kupiłbym prawdopodobnie 14 par gumiaków w kolorze czarna czerń z siwym filcowym nalotem 15 cm od górnej krawędzi kalosza(czego w hunterach nie ma), których nie znosiłyby jeszcze 2 pokolenia, dostając w gratisie 28 sztuk wkładek filcowych (czego też w hunterach nie ma) xdd. Nie ważne. Jak to mówił jakiś tam mówca, zacytuję zmieniając troszkę kontekst. W życiu są rzeczy, które warto i te które się opłaca i nie zawsze to co się warto się opłaca. Nie zawsze to co się opłaca – warto. Zatem wniosek, nie opłaca się kupić hunterów za 600 zł, które będą używane 3 razy w roku i to w sumie nie do ciężkich prac, ale warto, wiecie dlaczego? bo uśmiech mojej ukochanej i radość z tych kolorowych gumiaków nie mają ceny. Dzień później rocznica. Okrągła. Dziesiąta. Oby 100 lat przed nami bejbuniu.
Chwilę później, dokładnie trzeciego listopada unoszącą się w powietrzu jeszcze delikatną nutę urodzin, rozwiała informacja o liście znajdującym się w naszej skrzynce. List ten był od naszych niedawno poznanych znajomych Enea. Przyszedł rachunek, w sensie faktura za przyłącze elektroenergetyczne. Dokładnie 1410, 18 zł. W sumie spodziewaliśmy się więcej. Liczyliśmy na 2,5 tysiąca. Już tłumaczę dlaczego. Kabel z Enei idzie w głównej drodze. Do naszej działki jest około 70 m myślę, plus my chcieliśmy mieć skrzynkę przy wjedzie do garażu więc dodatkowo dochodzi jeszcze obejście działki kablem. zapodaje załącznik żeby było lepiej widać.

Taki załączyłem profesjonalnie narysowaną linie gdzie dokładnie był ciągnięty kabel. Już o tym pisałem, ale napiszę jeszcze raz, że to my sami znaczyliśmy gdzie ma być ta skrzynka i wysłaliśmy do Enei.
W sumie teraz mi się jeszcze przypomniało, że byliśmy na koniec października u doradcy kredytowego. Na dzień 26.10.2021 rata kredytu przy 450 tys to 2432 zł. Odpuściliśmy, zbyt nieciekawie jest póki co, nieciekawe czasy i nie ma co ładować się w taki kredyt. Podjęliśmy więc wspólną decyzję, że mamy coś oszczędności to ruszymy w przyszłym roku za swoje i jak się sytuacja unormuję i ten cały śmieszny Covid minie, wtedy zobaczymy co będzie dalej. Po prostu będziemy na bieżąco kontrolować sytuacje. Mamy 25.11 i przyszło w końcu po ponad dwóch miesiącach pozwolenie na budowę sieci wodnej. Mamy to! Teraz czas na Święta i trochę odpoczynku. Wracam niebawem :).
5. Budowa
Hoł hoł chuj. Po Świętach. Jak zawsze byłem grzeczny i dostałem dużo prezentów plus rózgę dla mnie, z przeznaczeniem dla niegrzecznej elfki :D. Dobra dosyć tych sucharków.
Już zaraz po zakupie działki rozkminialiśmy takie kwestie jak ogrodzenie działki i szopkę, żeby coś schować itp. Ogrodzenie odradził nam architekt, z tego względu, że a to wjedzie koparka, a to ciężarówka i ogrodzenie raczej będzie przeszkadzać w tym wszystkim. W sumie trafił do nas ten argument i odpuściliśmy ogrodzenie, mimo że już jakiś czas do tylu kupiłem stemple drewniane w jakiś śmiesznych pieniądzach i w planach była siatka, taka leśna. Z perspektywy czasu myślę sobie, dobrze że tego nie zrobiliśmy. Teraz ta druga kwestia, której raczej odpuścić nie można. Szopka.
Myśleliśmy na samym początku o garażu blaszanym. Odpuściliśmy z kilku powodów. Pierwszy i wydaje mi się najważniejszy to materiał z jakich dziś się robi garaże blaszane. Blacha o grubości +-1mm, czyli to jest mniej więcej taka grubość, że jak ktoś by Ci się chciał włamać do tego garażu, to zamiast rozdupcyć kłódkę to by wziął rozpęd z metra, zaj*bał buta w boczną ściankę i wpadłby z tą blachą do środka. Do tego zrobiona na jakiś cienkich profilach xd. To pierwsze dwa argumenty, dość ważne. Trzeci to oczywiście cena. Zatrzymałem się na cenach rzędu 2k za nowego blaszaka. Na ten moment ceny to 4k. Chyba ktoś się zamienił nie powiem z czym na co. Pikanterii dodał fakt, że kuzyn kupił blaszaka, nie zdążyli zakotwić dobrze, przyszedł wiatr i szopka w 4 częściach na palecie ułożona i gotowa do wywozu na złom, bo nie było co zbierać. Druga opcja to szopka drewniana. W sumie ta opcja wydawała się być tą najlepszą. Postanowiłem zatem zrobić przysłowiowy risercz i rzucić okiem tu i tam przy okazji pytając o oferty. Interesowała nas szopka o wymiarach 2x3m lub 3×2, w sumie bez większego znaczenia. Wysłałem zapytania chyba do 4 firm robiących coś takiego. Do jednej się nawet pofatygowałem, bo miałem go po drodze, to mówię wjadę, zobaczę, ocenię. Dostałem wyceny to mi ręce opadły. Najtańsza wycena chyba na 6200 zł brutto, najdroższa nie pamiętam chyba około 8k. Porażka nie z tej ziemi. Byłem oglądać szopkę z wyceną na 7200. Ogólnie jak na taką cenę to spodziewałem się chociaż dobrze zrobionej konstrukcji zadaszenia, żeby mi nie odleciał przy pierwszej lepszej okazji. Wszystko kotwione z reguły na 30cm. Mało. No nic, na razie odpuszczamy temat, będziemy myśleć coś innego. I tutaj wkracza trochę szczęścia, kreatywności, pomocy rodziców i mamy pomysł jak zrobić szopkę. Mój tato, majster nad majstrami. Potrafi zrobić dosłownie wszystko z niczego. Tym razem było tak samo. Jakiś czas do tyłu moja mama, po której odziedziczyłem smykałkę do załatwienia wszystkiego wszędzie, załatwiła kilkadziesiąt palet, ale to nie takich rozjebund tylko eleganckie paletki z deseczkami 90cm i z belkami zamiast kostek na podbitkę pod deskę. Wpadliśmy na pomysł, że rozbijemy te palety, wybijemy wszystkie gwoździe, posegregujemy wszystko ładnie i z tego zrobimy szopkę. Jak mówiliśmy, tak zrobiliśmy. W któryś weekend pojechaliśmy w rodzinne strony. Tata już wcześniej zdążył rozbić kilka palet. Na ten week akurat był w pracy więc zwołałem ekipę mocnego pier**lnięcia i razem z ziomalem i wujasem wybiliśmy wszystko raz dwa, w jeden dzień dosłownie. Gucia bela. Tatko w międzyczasie dokupił takie kotwy na 50 cm i obsadził w nich te belki z palet, bo wchodziły prawie idealnie. Połączył 2 belki ze sobą i dało to wymiar 10cmx9cmx180cm.
Mamy 8.01.2022 i ta data została w święta ustalona jako data rozpoczęcia budowy szopki. Fura pożyczona od brata, taka robocza #paseratti, przyczepka pożyczona od sąsiada i ogień. W piątek zajechałem do koła bodajże pociągiem.. dawno nie jeździłem.. zapakowaliśmy brykę po brzegi, przyczepkę tak samo i co, w sobotę o 4.30 pobudka i wyjazd, żeby na 7 być na miejscu i zaczynać pracować. Idziemy spać. Pobudka rano i co? Psikus w ch*j. Napadało śniegu i przymroziło do -4. No dramat. Tatko zaniepokojony, fura załadowana, co teraz? No jak to co. Jak już to poszło tak daleko to nie ma wyjścia. Do ekipy zmontowaliśmy jeszcze wujasa. Dostał jasne rozkazy, że jak będzie naj*bany rano i niewyszykowany to nigdzie nie jedzie i ewentualna alkoholizacja po zrobionej robocie. Dobra tam je*ać, nie mdleć. Jedziemy po wujasa i w drogę. Obstawiałem z tatą, że wuja to przerośnie. Ten zakład bym przegrał. Przed 5 czekał już ogarnięty. Szacuneczek. Wujas to taki gość, który jakby nie chlał gorzały, to mógłby mieć wiele w życiu, a nie ma nic. No może mnie, bratanka, który czasem wspomoże i moją mamę, bez której by zginął. Szkoda gadać. Dobra kurła. Ruszamy w drogę. Jechaliśmy chyba ze 2 i pół godziny. Po drodze padał jeszcze śnieg. Masakra jakaś.
Tak czy owak dojechaliśmy na miejsce i zastaliśmy taki widok.


Krajobrazy piękne, ale to nie one tutaj miały być najważniejsze akurat w tym wątku. Przyjechaliśmy robić szopkę, a nie podziwiać. Wzięliśmy ze sobą wszystko co potrzebne, wszystkie narzędzia. Wszystko, dosłownie wszystko, żeby nic nie brakło. Mieliśmy też tytkę wypchaną jedzeniem od mamy i ciepłą kawę w termosie. Zabraliśmy się od razu za robotę. Przymrozek był, to fakt. Myślałem, że będzie się ciężko kopało. Tata z wujem od razu powiedzieli, że przez taki przymrozek to ziemia może jest zmarznięta na 5 centymetrów. Tak też było. Max 5 cm zamarzniętej ziemi. Kopało się naprawdę dobrze. O 9 przyjechała moja ukochana z kolejną dostawą przepysznych bułeczek i herbatką (bejbuniu wspięłaś się na wyżyny możliwości i pokazałaś, że potrafisz xd). Nie gadając za wiele od razu też wzięła się za robotę.

Chwile później przyjechał M. i już nas było 5 osób na placu budowy xd. Robota aż się paliła w rękach. Tak jak pewnie już wcześniej wspominałem, tata jest mega dokładny, ale to tak bardzo. Mi to pasuje. Szopka więc powstawała z wymierzonymi winklami i co do centymetra.


Godziny leciały szybko, a w planie był powrót jeszcze tego samego dnia do Koła.

Tu wyżej będzie zdjęcie gotowej szopki, bo się okazało, że nasz naczelny fotograf nie zrobił efektu końcowego.
Skończyliśmy. Mamy szopkę! Zrobioną konkretnie, bez fuszerki. Nic jej nie ruszy. Koszt całej tej szopki to:
– 150 zł na ropę żeby dojechać na miejsce i nazat
– 50 zł na bene do agregatu
– 25 zł na wkręty
– 200 zł rolka papy na dach + wypożyczenie przyczepki
– Flaszka za palety
– 150 dla wujasa, żeby go poratować trochę, mimo że wisiał mi kilka przysług 🙂
No to powiedzmy, że szopka kosztowała mnie 600 zł. Nie każdy oczywiście ma dostęp do palet czy tatę, który ogarnia wszystko. Owszem. Chociaż uważam, że jak się chce coś znaleźć, to wystarczy dobrze poszukać. Szopka to też nie jest konstrukcja wieżowca. Każdy jest w stanie zrobić coś takiego. Lepiej czy gorzej, ale satysfakcja gwarantowana.
Nie minęły dwa tygodnie i podjęliśmy następne kroki. Cena stali się powiedzmy na chwile ustabilizowała. Biorąc pod uwagę cenę 3 lata do tylu, to drożyzna w ch*j, ale jest stabilnie, taniej nie będzie. Podejmujemy decyzje i kupujemy stal Fi6 na strzemiona. Wyliczyłem sobie ile potrzebuje strzemion na fundament i na wieniec + rdzenie. Kupiłem wtedy chyba 300 kg fi6. Każdy tam doradzał, że po co będziesz giął, jak można kupić gotowe i to wychodzi praktycznie tak samo cenowo. No cóż za wykwintne pierd*olenie o szopenie. Nikt mi nie wmówi, że kupienie prostego sześciometrowego drutu, pocięcie go i wygięcie w strzemiona będzie w takiej samej cenie jak ułożone po 30 szt wygięte maszynowo strzemiona. Różnica na jednym strzemionie przy takiej, a takiej opcji 27 groszy na strzemionie. Moim zdaniem sporo. Do tego wyginanie strzemion w weekend z ojcem, budując relacje i ucząc się czegoś nowego – bezcenne. Każdy patrzy na życie inaczej. Jednemu szkoda czasu, drugiemu czegoś innego i tak w kółko. Dla mnie liczy się każdy zaoszczędzony grosz. Tu 100 zł, tam 300, jeszcze gdzie indziej 500 i pomnożyć to przez wiele rzeczy, które trzeba ogarnąć dają niezłą cyfrę. Jak chcesz to sobie idź i kup xd. Ja wyginałem. Pracuje na co dzień umysłowo, fizycznie rzadko więc taka forma spędzania czasu jak najbardziej u mnie na plus. Polecam.


W sumie nie wiem, chyba trzy dni łącznie po kilka godzinek zajęło nam wygięcie wszystkiego co było potrzebne. Wygięliśmy każdy rodzaj strzemiona, w projekcie chyba było pięć – 25cm,19cm i 3 nietypowe pod słupki.
Robota zrobiona, coraz bardziej zaczynamy główkować na temat kredytu i wykonawców naszej chaty. Plan jest prosty. Robimy z tatą fundamenty, a na resztę ładujemy kreskę i ogarniamy majstrów, którzy zrobią do dachu. Na dach inny wykonawca, później okna i drzwi od zaprzyjaźnionej firmy z montażem. Reszta sami.
Mamy koniec stycznia. Dogadaliśmy kierownika budowy i ostatecznie został nim nasz znajomy. 🙂
Chwilę później postanowiłem zrobić rozeznanie i wyceny od ekip na wybudowanie od stanu 0 do stanu takiego, żeby ekipa mogła wchodzić z dachem. Oczywiście jako osoba pracująca w handlu, nie mogłem sobie pozwolić na zebranie 2 ofert. Wysłałem zapytania chyba do 12 firm i dodałem post na FB, że szukam wykonawcy itp. Po kilku dniach miałem już w miarę rozświetloną sytuacje. Tak rozświetloną, że mógłbym zasilić las vegas. Bania pełna. Przekrój cenowy zwalił mnie z nóg. Najtańsza oferta za samo wymurowanie ścian + ścianki działowe + stropy to 32500, a najdroższa 98700. Ogólnie masakra. Oczywiście wszystko co powyżej 50k zostało odrzucone i zostały nam 3 opcje, które wydawały się oki. No to umawiamy spotkanka. Umówiliśmy się z pierwszym Panem. to była najtańsza oferta. My oczywiście przygotowani na maxa. Sporządzona lista pytań, na które chcielibyśmy poznać odpowiedzi. Wszystko spisane na kartce. Układ dość jasny. Ja w sumie mówię większość, a N. notuje i ewentualnie też zadaje pytanka, wiadomo. Wjechaliśmy do gościa na chatę. Kawka herbatka i gaducha. Wypytaliśmy go o wszystko. Gość na początku wydawał się być mega przestraszony. w sumie nie ma się co dziwić, wjechaliśmy jak na przesłuchanie. Wydawał się naprawdę porządny. Od razu wytłumaczyliśmy mu, że w sumie to jesteśmy świeżaki w tych klockach i musieliśmy wszystko zapisać na kartce, żeby o niczym nie zapomnieć. Od razu gadka zrobiła się bardziej luźna. Koleżka wypadł bardzo dobrze. cena była jeszcze delikatnie do negocjacji więc wszystko w klasie. Nie możemy jednak zamykać się tylko na jednego gościa, bo dobrze mu się z oczu patrzy i imponuję wiedzą.
Kilka dni później mieliśmy następną rozmowę. Umówiliśmy się w restauracji w Jarocinie na kawkę. Siadamy i od razu podobna sytuacja. Gość jak zobaczył z jakim zestawem przyjechaliśmy na przesłuchanie to się speszył max. Wytłumaczyliśmy jemu też o co kaman i też zluzował trochę rajtuzy. Po krótkiej chwili wiedzieliśmy już, że na bank się nie dogadamy. Po pierwsze koleś chciał nam budować dom co drugi weekend, co w ogóle nie wchodzi w rachubę, a druga sprawa była taka, że typ pracował normalnie na budowie. Był tam brygadzistą i miał pod sobą 20 Ukraińców u jakiegoś dewelopera. W weekendy, kiedy u dewelopera się nie pracuje, koleś ogarnia im robotę m. in. taką fuchę jak u nas i jak ma kto robić to przyjadą, a jak nie to nie xDD. Wypadłby mu jeden czy dwa weekendy i u nas miesiąc postoju. Do tego cenę dał 45 tysięcy. Chciał robić 4 chłopami. By tam jeszcze na nich z 15k przykuł. Podziękowaliśmy sobie, dając tydzień czasu na odpowiedz i elo.
No i przyszła pora na 3 fachowca, którego dostaliśmy z polecenia od kierownika budowy…
Cdn..