Wracam chyba do trybu spania z przed świąt. Przed świetami, 22 godzina to ja już w łóżeczku ułożony do spania. W trakcie świąt i chwilę po świętach tak się rozregulował mój organizm, że znów ciężko wstawało mi się do pracy, później chodziłem spać. Spokojnie, dzisiaj jest 19 styczeń, a u mnie już powrót do normy. Dzisiaj pobudka 5.10. Nie wiem czy czymś się przejmuje, stresuje. Raczej nie, wszystko póki co na luziku. Bardziej obstawiam, że myśli nie pozwalają mi spać rano. Myśle o domu głównie. Zajmuje mi to trochę przestrzeni w głowie. Myśle, że praca też. Mimo, że się zdystansowałem to i tak z tylu głowy jakieś myśli dotyczące pracy też krążą, ale póki co są niegroźne. Jeśli chodzi o łorking, to pare dni temu 13-14.01 byłem na ogólnopolskim spotkaniu. Muszę przyznać, że była to najgorsza ogólnopolska impreza firmowa na jakiej byłem. Po pierwsze i najważniejsze – jedzenie. Poza muzyką jest to dla mnie największy wyznacznik udanej imprezy. DRAMAT. Opowiem od początku. Z racji na to, że jestem najmłodszy i z reguły nie pijacy, jestem kierowcą. Dostaliśmy info, że nocleg mamy w hotelu x. Parkingu hotel jako tako nie ma, bo to kurła centrum, wiec musieliśmy zaparkować obok hotelu. Teraz hit. Z racji na panujące warunki epidemiologiczne, mieliśmy przyjechać już przebrani na konferencje. Czyli mieliśmy zaparkować samochody na parkingu koło hotelu, ale nie meldować się tam, tylko od razu na sale konferencyjną z buta. Sala konferencyjna była z pół kilometra od hotelu. Leje deszcz, wieje wiatr. Drama. Oczywiście ja – dzielny i charyzmatyczny territory manager D, u schyłku swej błyskotliwej kariery, posłuchałem ukochanej i założyłem tylko spodnie na kant, reszta do fury. Przebiorę się na parkingu najwyżej. Zajechałem po jednego pasażera – ten odstrzelony jak stróż w boże ciało. Marynarka, koszulinka. No nic, ja nadal przy swoim. Jedziemy do Konina po następnego gagatka. Ten tez już odstrzelony. Heh, przed nami 4 h drogi i jak niby miałbym siedzieć tak na galowo i prowadzić auto? Nie do zrobienia. No nic, komu w drogę temu sanki. Zajechaliśmy. Oczywiście jazda po wwa jest zawsze chuj*wa. Nie ma tam godzin luzu. Wjechaliśmy do warszawki około 11. Dramatyczny kibel. No nic. Jakoś dociągnęliśmy się do tego hotelu. I już na wstępie niespodzianka. Okazało się, że można było się zameldować. Miny wszystkich, którzy przyjechali wygnieceni – bezcenne.😂😂😂 Wziąłem więc swój mandżur i do resepcion. Tutaj czekała na mnie druga niespodzianka (dodam że to jeszcze nie koniec) – dostałem apartment na 15 pietrze jak Blejk Carington. Niestety nie było na tym spotkaniu mojego serdecznego koleżki, z którym miałem dzielić ten pokoik, bo sie rozchorował na Covidensa. Tak więc rozgościłem się. Była gdzieś 11.30. Nic nie jedliśmy po drodze, bo w agendzie było, że o 12 lunch. Zebrali my się i poszli. Okazało się, że to spotkanko było w starej fabryce Grobla czy jakoś tak. Trochę stylem przypominało mi poznański browar, tyle że tutaj nie widziałem sklepów, bo przeszliśmy od razu do części z jedzeniem. Zdjęliśmy kurteczki elegancko. Zbiliśmy szczere piąteczki z ziomalami i nieszczere z parówkami i lecimy na górę po lancz. Hahaha i tu pojawia się już pierwszy fakapik z jedzeniem. Ja i moja banda – specnaz selling – największe koty w PL – głodni nie tylko sukcesów 😎🤣 szukamy z niecierpliwością stołów napakowanych żarciem jak to zwykle bywało na takich imprezach. Kurła po kilku dobrych minutach przepychanki po bardzo małym lobby znaleźliśmy jedzenie. Wstyd. Do jedzenia kasza polana jakimś sosem, to było pierwsze danie, a drugie to gnocchi czy jakoś tak. Ja pierdole. Co to za szydera. Szwedzki stół w wwa – to już wolałbym po poznańsku.. Mój piesełek jak żył, to w dzień powszedni dostawał od mamity lepsze jedzenie niż ja na zajebi*cie prestiżowej konferencji. W ogóle już pomijam, że pojebało się komuś z tym gnocchi. Przecież to kopytka zawinięte widelcem xDD, a ludzie płacą za to krocie. Tak wiec chu*a się najadłem już na samym wstępie. Mówię dobra idę po kawusie chociaż. Zachodzę do baru i co? Nie jest tak jak zawsze było, że stoją dwa duże ekspresy, 2 podgrzewacze wody i od za**bania ciastek i każdy podchodzi sobie robi i nie ma przez to kolejki. Tutaj jest prestiżowo. Jeden Pan stoi za barem i robi kawę dla 89 osób z wzorkiem na piance. Nosz kurła. Ani się nie najadłem, ani się nie napiłem. Dobrze, że chociaż peta miałem to sobie z ziomalami wyszliśmy, bo to jakaś kaszana. Zaczęła się konferencja. O ile ciekawe było samo miejsce w jakim była konferencja – odbywała się w sali kinowej, o tyle sama konferencja była nudna jak flaki z olejem. 6 h słuchania jakiś farmazonów. Całe szczęście fotele były wygodne i się rozkładały więc w ramach kryzysu można było zmrużyć oko. Po 6 h nadszedł czas na rozdawanie nagród. Zanim to, poszło info że będzie przekąska. Całe szczęście bo brzuch mi się przykleił do kręgosłupa. Padło gdzieś w kinowej przestrzeni hasło, że popcorn będzie 😂😂😂😂. W pierwszej chwili mówię żart, ale ni chu*a niosą popi dla każdego xDD. Każdy był tak głodny, że jak nastała jakaś sytuacyjna cisza, słychać było tylko jak każdy wpierd**a popi. Rozdawanie nagród też kiedyś było inne. Pandemia trochę to popsuła. Tak czy owak wygrałem nagrodę dyrektora sprzedaży roku i zabieram moja ukochaną na jakaś super wycieczkę, bo dostałem bon na gruby hajs i szampona, którego już z reszta wypiliśmy 😁. Nagrody nagrodami. Po całej tej konferencji czekała nas uroczysta kolacja i bankiet. Aż się bałem pomyśleć co będzie po takim przedsmaku jedzeniowym w kinie 😝. W sumie nie wiem co napisać dalej, bo poziom jedzeniowej żenady przewyższył Pałac kultury. Na początek po 30 min oczekiwania dostaliśmy rosołek z pierożkiem, a raczej pielmieni z dziurą, z której wylał się naparstek rosołu. Dosłownie rosołu było na 2 łyżki i pierożek na chapsa. Po następnych 30 min przynieśli jedzenie. Kurła przynieśli dorsza i gnocchi 😂😂😂😂. Tak głodny nie wróciłem ze spotkania nigdy. Bankiet i późniejsze przekąski były tak przekonujące, że przekonały mnie do pozostania tam do 0.30. Ogólnie podratowałem sytuacje dnia następnego śniadaniem hotelowym. Masakra. Teraz jeszcze mi się przypomniało, że jak się przebierałem, odpiąłem spodnie w celu wpuszczenia koszuli to odleciał mi główny guzik trzymający wszystko w ryzach. Masakra. Pasek musiałem ścisnąć na czwartą dziurkę, żeby jakiegoś przypału nie było. I teraz proszę sobie wyobrazić moją minę, gdy wołają mnie na środek po nagrodę – była niczym miny ludzi, którzy przyjechali przebrani, a okazało się że można się przebrać 🤪. Nie miałem czasu myśleć, że wygrałem i cieszyć się, bo nad moim entuzjazmem zebrała się czarna chmura z myślą, że może się wydarzyć jakaś krępująca sytuacja. Na szczęście obyło się bez fakapa. I tak właśnie wyglądało nasze spotkanko. Dobrze, że wygarnąłem ta nagrodę, to złagodziło mój ból i zażenowanie. 🥳. Piooona